Beduińskie klimaty #Pokolenia 32

Wiele kolekcjonerskich zamiłowań bierze się z podróży do jakichś odleglejszych miejsc. Tak jest i w przypadku pani Elżbiety Olszewskiej-Schilling, która będąc wiele lat temu w północnej Afryce, zaraziła się bakcylem gromadzenia przedmiotów mających związek z tamtymi terenami. Zamieszkują je koczownicze lub półkoczownicze plemiona krajów arabskich, których nazwa – Beduini wywodzi się od arabskiego określenia pustyni. Beduini uważają się za najstarsze arabskie plemię – „prawdziwych Arabów”. Od innych plemion różnili się w przeszłości tym, że prowadzili  „ruchliwy” tryb życia.

Zbiory pani Elżbiety, która woli używać swego literackiego imienia Elik, są naprawdę imponujące i obejmują w zasadzie wszystko, co – ze wglądu głównie na rozmiar – dało się przywieźć z północy Afryki. Mamy więc, co w pełni zrozumiałe, dużą reprezentację strojów kobiecych. W jednym z nich moja gospodyni przyjmuje mnie w pięknym ogrodzie, w którym latem odbywają się ponoć salony literackie. Drugi duży „dział” kolekcji to srebrna biżuteria – wyraźnie rzucająca się w oczy z racji rozmiarów i kolorów. Dalej mamy przedmioty codziennego użytku: lampki oliwne, pojemniki na artykuły spożywcze i inne beduińskie akcesoria kuchenne, naczynia rytualne, instrumenty muzyczne itd. Tych kolekcjonerskich okazów jest naprawdę dużo; w domu rozmieszczone są w różnych miejscach: część zdobi ściany, inne przedmioty są poutykane gdzieś w szufladach i komodach. Podobnież niektóre z nich były kupowane w cenie złota. Byłaby z tego duża i ciekawa wystawa.

Historyczka, poetka, podróżniczka

Pani Elżbieta jest z wykształcenia historykiem po UW, z wykonywanego wcześniej zawodu dziennikarką radiową i telewizyjną, ale była i wciąż jest także pisarką i poetką. Jest członkiem Związku Literatów Polskich i ZAiKS-u. W niektórych z wydanych książek opisuje, lub wraca we wspomnieniach, właśnie do afrykańskich podróży. Jedna z tych wypraw była naprawdę wręcz brawurowa. Podróżowali z mężem autem po bezdrożach Afryki, szukając miejsc nieodwiedzanych przez turystów, łaknąc wręcz kontaktów z tubylcami. O wielu tych ludziach, a także o pamiątkach, jakie udało się wtedy pozyskać, pani Ela może opowiadać godzinami.

Beduini dzisiaj

Szacuje się, że obecnie jedynie nie więcej niż 2% Beduinów, z ocenianej na około 20 milionów populacji, prowadzi koczowniczy lub quasi-koczowniczy tryb życia. Przemiany gospodarcze wymusiły poszukiwanie innych sposobów utrzymania się aniżeli chów zwierząt i wędrówki przez pustynie. Jedną z bardziej znanych światu nowych profesji Beduinów jest obsługa ruchu turystycznego – pilotowanie wycieczek, czy oferowane przyjezdnym przejażdżki na wielbłądach. Niektórzy znaleźli zatrudnienie jako przewoźnicy na trasach dawnych karawan, ale już nie na wielbłądach: są też pracownikami na plantacjach daktylowców i trzciny cukrowej. Najwięcej Beduinów żyje w Jordanii, a światu są znani dzięki temu, że w słynnej Petrze – na której obsługę mają wyłączność –  oferują przejażdżki konne i wielbłądzie turystom, którzy przybywają masowo do skalnego miasta. Sam miałem okazję być obiektem i świadkiem wielokrotnego, dość nawet natarczywego nagabywania, by wsiąść na konia, zamiast przemierzać kilometry w Petrze pieszo.

Sztuka przetrwania i kawa

Przeżycie w ekstremalnych warunkach wymaga wytrwałości, inwencji i wiedzy. Beduini mistrzowsko opanowali sztukę przetrwania, ujarzmiając śmiertelnie niebezpieczne pustynie. Pomimo zmiany trybu życia, nadal spożywają duże i sycące, choć proste, dania złożone z serów, ryżu, tłuszczów, czy jogurtów. Ich tradycja żywieniowa pochodzi z czasów, gdy plemiona prowadziły koczowniczy tryb życia – pasterz musiał wówczas zjeść raz, a dobrze.

Kulturę beduińską, szczególnie w Jordanii, widać niemal na każdym kroku. Beduini mieszkają w namiotach i w glinianych chatkach.  Oryginalne beduińskie namioty  wykonane są ze skóry kóz, owiec i wielbłądów. Wnętrze namiotu dzieli się na zakazaną strefę kobiet i strefę męską, która jest swoistym salonem, gdzie możecie nawet zostać zaproszeni na kawę, herbatę, czy obiad. Najważniejsza jest jednak kawa. Gość dostaje trzy maleńkie filiżanki kawy, by wznieść tradycyjne toasty: ”Za gościa”, ”Za szablę”, „Za nastrój”; a każdy toast to zaledwie jeden łyk napoju.

Beduini to – trochę tak, jak moja dzisiejsza gospodyni –  ludzie uwielbiający opowieści i poezję, zwłaszcza tę traktującą o bohaterskich czynach. Choć trudno w to uwierzyć, wśród plemion beduińskich powszechne są konkursy poetyckie, stanowiące dla koczowników – obok wyścigów wielbłądów i koni – jedną z najpopularniejszych rozrywek. Ten koczowniczy lud ma też swój instrument muzyczny – jest nim jednostrunowa rababa.

Złoto szczęścia nie przynosi

–  Z naszą pierwszą afrykańską podróżą było tak: po prostu wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Miało być do Algieru, a potem w dół do Lagos i powrót samolotem do Tripoli,  ale wyszło inaczej. – mówi pani Ela. –  Taką jak tutaj  –  wskazuje na stół  – biżuterię zobaczyłam w uszach i na piersiach pewnej naszej gospodyni. Pośrodku, na poczesnym miejscu – matka, kobieta może pięćdziesięcioletnia w barwnej dżalabji i zawoju, ale bez czarczafu, obwieszona srebrnymi ozdobami, zwieszającymi się jej od zausznic aż po piersi i od ramion. Na palcach rąk i na nogach też coś jej pobrzękiwało. Obok niej – według chyba starszeństwa, z jednej strony mężczyźni, z drugiej kobiety (wszystkie z odsłoniętymi twarzami), a na samym dole wiercące się, ciekawskie dzieci, niecierpliwie czekające, by pochwalić się jedynym znanym im europejskim słowem – bounjur. Zdjęcie tej Arabki, dokładnie z takimi ozdobami, zamieściłam później w jednej z książek. Biżuterii kobiet tamtego regionu poświęciliśmy zresztą sporo czasu w rozmowie przy kolacji, na którą dość niespodziewanie zaprosił nas miejscowy nauczyciel. Ta kobieta, to była jego matka, natomiast ojciec wyjaśniał nam, jak ważne są ozdoby dla kobiety. One dostają to od mężów i traktują jako rzecz podnoszącą ich wartość. Co ciekawe, nie noszą złota, bo złoto – według ich wierzeń – nie przynosi szczęścia, co innego srebro. Tych srebrnych ozdób, dosyć dużych i masywnych, beduińskie kobiety nie zdejmują ponoć nigdy.  Beduin nosi długą szatę, pod nią kalesony, a na głowie biało-czerwoną arafatkę, która w rzeczywistości nazywa się koufeyah. Udało mi się następnegodnia znaleźć identyczne wyroby na mini-bazarku w sąsiedniej wiosce i – choć kosztowały fortunę – teraz stanowią prawdziwą dumę mojej kolekcji, która tak naprawdę od tego się zaczęła. Mam czasem taki nastrój, że ubieram się w galabiję, zakładam ozdoby przywiezione z pogranicza Sahary i patrzę w słońce – wzdycha pani Elżbieta i patrzy w górę.

Po tej wypowiedzi mojej gospodyni zrobiło się naprawdę nastrojowo. Ale to był dopiero początek, bo zaraz rozpoczęły się opowieści o kolejnych przedmiotach  –  z każdym z nich związana jest jakaś bardzo ekscytująca dla pani Eli historia. Mógłbym nimi bez problemu wypełnić cały numer „Pokoleń”.

Kto samotnie, nocą i bez broni jeździ po bezdrożach Afryki ?! – myślę tak sobie teraz, po dwudziestu paru latach, ale wtedy… młodość, żądza poznania, chęć przeżycia przygód była silniejsza od wszelkiego rozsądku – uśmiecha się pani Ela – ale przecież… zrobiłabym to z pewnością i kolejny raz – dodaje po chwili.