Egzotyczne miejsca na mapie świata. Honolulu #Pokolenia 32

Zapraszam czytelników „Pokoleń” do podróży po zakątkach świata rzadko odwiedzanych przez Polaków, głównie ze względu na odległość, ale i czasami formalnie utrudniony dostęp. Te krótkie,  podróżnicze historyjki będą, moim zdaniem, miały dwie zalety: po pierwsze opowiedzą o miejscach naprawdę dość nietypowych, po drugie –poznałem je osobiście przebywając w nich od kilku tygodni do kilku lat. Także dokumentacja fotograficzna jest prywatna. Na początek wybierzmy się do Honolulu.

 

HONOLULU

Nasza wyprawa miała odbyła się w nieco specyficznych okolicznościach, ponieważ zawitaliśmy tam w grudniu 2012 roku, kiedy to, według wszystkich przepowiadaczy przyszłości, zgodnie z Kalendarzem Majów, w dniu 21.12.2012 r. miał nastąpić koniec świata. Postanowiliśmy więc do zwiedzania Hawajów wybrać statek, bo zgodnie z zapowiedziami astrologów, przed potopem można było schronić się wyłącznie na jednostkach pływających.

Zaczęliśmy od stolicy,  a zarazem największego miasta i portu morskiego amerykańskiego stanu Hawaje, położonego w hrabstwie Honolulu na wyspie Oʻahu. A co najważniejsze odległego „tylko” 3787 km  od kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Aglomeracja ta została założona w 1816 i od 1845 była stolicą Królestwa Hawajów (jedynego królestwa, które zostało włączone do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej). Obecnie liczy ponad 400 tysięcy mieszkańców, z czego niecała połowa jest pochodzenia azjatyckiego.

 

Między Ameryką a Azją

Z przekazów ustnych i wykopalisk archeologicznych wynika, że pierwszymi osadnikami, którzy założyli swoje kolonie w miejscu dzisiejszego Honolulu, byli polinezyjscy żeglarze. Już w XII wieku istniała tam osada. W 1795 angielski kapitan William Brown, jako pierwszy Europejczyk, wpłynął do miejsca, w którym dziś znajduje się port. Wraz z kolejnymi przybijającymi statkami utworzono tam punkt handlowy, skupiający kupców podróżujących między Ameryką Północną a Azją.

W 1845 król  Kamehameha III przeniósł stolicę Królestwa Hawajów z Lāhainy do Honolulu  Równocześnie miasto stało się najważniejszym punktem handlowym na Hawajach, głównie za sprawą potomków amerykańskich misjonarzy, którzy zakładali najważniejsze przedsiębiorstwa w centrum Honolulu. 7 lipca 1898 roku Stany Zjednoczone zajęły kraj, a 12 sierpnia ogłosiły oficjalnie jego aneksję. W marcu 1959 roku Kongres uchwalił akt dołączenia Hawajów do Stanów Zjednoczonych tworząc z nich 50  stan. Podpisał go ówczesny prezydent Dwight Eisenhower.

Pearl Harbor

W Honolulu wylądowaliśmy późnym wieczorem, ale już o świcie wybraliśmy się na zwiedzanie miasta. Jak myślicie od czego może zacząć zwiedzanie tego miejsca Polak, który jako młody człowiek w latach 60 -tych był karmiony literaturą i filmami wojennymi? Oczywiście od Pearl Harbor. Z centrum miasta dojechaliśmy tam w 20 minut autobusem. Wychodzimy na parking z typowym parkowym ogrodzeniem, wciąż nie wyobrażając sobie co zobaczymy za nim. Pierwsze zaskoczenie po przekroczeniu bramy Pacifik Historic Parks, to wielkość akwenu. Zatoka Pearl Harbor jest mniejsza od Zalewu Zegrzyńskiego. Od razu pojawia się myśl – Japończycy nie mieli szans nie trafić w którykolwiek z obiektów floty amerykańskiej, tam kotwiczących. 7 grudnia 1941 roku została ona zniszczona w ciągu niespełna dwóch godzin. W czasie ataku zginęło około 2 i pół tysiąca ludzi, zatopiono 5 statków wojennych, zniszczono 188 samolotów. Pozostałe zostały uszkodzone lub unieruchomione i nie mogły wystartować, aby bronić portu. Zniszczono również  9 mniejszych jednostek pływających znajdujących się w porcie.

Największe uderzenie przyjął na siebie statek Arizona, który dzisiaj jest głównym pomnikiem tego miejsca, upamiętniającym ofiary ataku. Na oczyszczonym z nadbudówek  pokładzie znajdują się tablice z nazwiskami poległych, wśród nich kilka polsko brzmiących. Jak twierdził przewodnik, zwłok zabitych marynarzy nigdy nie wydostano z wód zatoki, są tam pochowani niczym na morskim cmentarzu.

Od czasu do czasu na wodzie pojawiają się tylko brązowawe bąbelki na wodzie. Nazywa się je „łzami Arizony”.

Na terenie Muzeum znajduje się kilka obiektów muzealnych (różne rodzaje broni) oraz duży budynek z salą kinową, w której można obejrzeć film poświęcony tej amerykańskiej katastrofie militarnej. Los sprawił, że kiedy udaliśmy się tam, oprócz nas pojawiła się w sali kinowej dość liczna wycieczka Japończyków. W prezentowanym filmie Amerykanie przyznawali się otwarcie do swojej głupoty militarnej, zaś obecni na sali Japończycy głośno to komentowali. Było nam dziwnie…

Kolejnym obiektem do zwiedzania w Honolulu był pałac królewski, znajdujący się w samym centrum miasta. Obiekt jest o tyle ciekawy, że zawiera wiele pamiątek po jedynej, panującej na kontynencie amerykańskim monarchii. Ponadto znajdziemy tam ciekawe elementy wystroju obiektów kolonialnych.

Waikīkī Beach

Natomiast „najtrudniejszym” dla zwiedzających obiektem, który koniecznie trzeba zobaczyć w Honolulu jest Diamond Head. To krater wulkanu, którego pojedyncza erupcja około 300 000 lat temu stworzyła to fantastyczne miejsce. Wysokość  Diamond Head, wynosi ponad 230 metrów. Trzeba wejść do wnętrza krateru i po prawie pionowych ścianach, niekończącymi się schodkami, wspiąć się na jego szczyt. Przy czterdziestopniowym, grudniowym upale jest to dość trudne, ale daje się zrobić. Za to na górze… bajka. Taras widokowy z niezapomnianym widokiem na całe Honolulu i Pacyfik.

Obok wulkanu znajduje się rezerwat przyrody Hanauma Bay, który  Pod koniec 1980 roku   stała  się kolejną atrakcją na O’ahu, jednakże turyści praktycznie „zadeptali” tamtejszą przepiękną rafę, której resztki można obejrzeć dzisiaj. Mimo to Hanauma Bay odwiedza średnio 3000 osób  dziennie. Ciekawostką jest zamykanie zatoki w każdy wtorek, kiedy to karmione są znajdujące się tam ryby.

Skoro już dotarliśmy do morza, to oczywiście każdy kto usłyszy nazwę Honolulu, natychmiast dodaje drugą, równie znaną: Waikīkī  Beach. Plaża ta usytuowana jest na południowym wybrzeżu wyspy Oʻahu w dzielnicy Honolulu o tej samej nazwie. Wzdłuż plaży mieści się wiele renomowanych hoteli, a cała dzielnica jest turystycznym centrum Hawajów. Spacer po tej plaży jest dość skomplikowany ponieważ poza turystami korzystającymi z jej uroków, co chwila natykamy się na kolejną szkółkę dla surferów. Ponadto wszystkie wyspy na Hawajach są wulkaniczne, więc plaże są tam „sztukowane” dowożonym piaskiem, przez co nie jest to na pewno plaża bezkresna. Natomiast sama w sobie jest urocza i w niczym nie przypomina piwno-parawaniarskich plaż nadbałtyckich. Na samej plaży stoi posąg hawajskiego sportowca Duke’a Kahanamoku. Wieczorem okolice Waikiki robią się trochę mniej ciekawe, ponieważ z miasta zaczynają nadciągać w jej stronę spore grupy bezdomnych, którzy „pod palmą” znajdują ciepłe i wygodne schronienie, zaś w pobliżu licznych barów serwujących fast foody  –  coś do zjedzenia i do wypicia. Nie są jednak groźni, ot taki miejscowy folklor.

Wulkany w raju

W archipelagu Hawai na 137 wysp tylko 7 jest zamieszkałych. Spośród nich jedną z najciekawszych jest wyspa Hawai’i ponieważ znajduje się tam największa góra Hawajów, Mauna Kea, która w rzeczywistości jest wulkanem. Po wejściu lub wjechaniu na szczyt-krater spotkać można przecudnej urody rośliny endemiczne, w tym piękne kaktusy. Góra ma wysokość 4205 m n.p.m.,  jednak licząc od podstawy znajdującej się  na dnie oceanu, jest wyższa od Mount Everestu, ponieważ mierzy wtedy ok. 10 200 m. Przewodnik mówił nam, że jest to najwyższa góra w całym Układzie Słonecznym???

Na niektórych wyspach znajdują się wciąż aktywne wulkany, które najlepiej oglądać z morza nocą. Wtedy ta za dnia szaro- bura lawa przybiera swoją ognista, czerwoną barwę i wije się po zboczach gór między drzewami. Na którejś z wysp odłamałem kawałek „świeżego pumeksu” z takiej niedawno ostygłej lawy na pamiątkę. Gdy to zobaczył kierowca, który nas po tej wyspie obwoził, powiedział, że robię to na własną odpowiedzialność ponieważ według ich wierzeń lawa przynosi nieszczęście. Co roku wielu Amerykanów odwiedzających Hawaje zabiera do domu na pamiątkę po kawałku lawy, jednak kiedy spotka ich jakieś nieszczęście i dowiadują się o tej zgubnej właściwości lawy odsyłają „pamiątkę” pocztą na Hawaje. Według naszego informatora rocznie w ten sposób wraca na Hawaje ok. 2 tony lawy.

Mimo historii z lawą Hawaje to prawdziwy raj. Kilka razy dziennie pojawia się tam na niebie tęcza, tylko tych tancerek z przepaskami na biodrach nie uświadczyłem. Chociaż sorry, jedną spotkałem, ale okazało się, że jest to Ukrainka pracująca w niedalekim barze. Szczęśliwie wróciliśmy z tego końca świata i chociaż koniec świata nie nastąpił, to statek bardzo się przydał. Aloha!