Jaka jesteś Islandio? #Pokolenia 33

Jaka jesteś Islandio?

Wszystko zaczęło się sześć lat temu, a właściwie dużo, dużo wcześniej. Kiedyś, podczas podróży do Stanów Zjednoczonych, zaskoczył mnie wyjątkowy widok z okna samolotu. Właśnie przelatywaliśmy nad Islandią. Najpierw ujrzałam wielkie, białobłękitne w słońcu połacie i czapy śniegu, a potem schodzące do oceanu białe jęzory lodowca. Tak mnie zafascynował ten widok, że postanowiłam to zjawisko zobaczyć na własne oczy. I tak też się stało. Musiało jednak jeszcze minąć dwadzieścia lat, żebym dotarła wraz z mężem na wymarzoną Islandię.

Lądujemy… Czeka nas wiele niespodzianek. Jest parę minut po północy, a tu widno, jak w dzień. I jeszcze następna niespodzianka – Islandia jest fioletowa. Ależ odkrycie! Już z okien samolotu widać ziemię, jakby lekko spowitą delikatnym welonem fioletu. Wcześniej zadawałam sobie wiele razy pytanie, jaka jest ta Islandia. Nic o niej nie wiem, nawet nie znałam nikogo, kto na niej już był. Parę kartek przeczytanych w przewodniku, jakiś ogólny plan podróży, trochę własnych wyobrażeń na podstawie zdjęć i filmów w Internecie.

Moc błękitu, mchu, skał i lawy

A zatem – w drogę, dokąd oczy i samochód poniosą. Pogoda jest niezła, na razie nie pada, a nawet od czasu do czasu świeci słońce. Powolutku oswajamy się z widokami obserwowanymi z okien wypożyczonego samochodu. To, co się od razu rzuca w oczy, to olbrzymia przestrzeń, aż po horyzont. Drzew rzeczywiście prawie nie ma, za to dużo mchu, lawy, skał i wody. Moc błękitu, szarości i zieleni. No i oczywiście wszędobylski fiolet łubinu też cieszy oczy. Po drodze podziwiamy małe kościółki, śliczne kolorowe domki, a także, a może przede wszystkim piękną, dziewiczą wręcz naturę. Przygotowałam wcześniej listę „must see”, na której znalazło się wszystko co chciałabym zobaczyć. Lista jest długa i mimo odhaczenia wielu zwiedzanych sukcesywnie atrakcji – po każdej wyprawie się powiększa. Pojawiają się na niej wciąż nowe i nowe miejsca warte odwiedzenia. Myślę, że starczy ich na kolejnych wiele lat. Atrakcji na tej małej wyspie jest tyle, że nie starczyłoby miejsca na stronach „Pokoleń”, żeby je opisać. Tak więc relacja będzie bardzo subiektywna, bo opiszę to co zachwyciło mnie najbardziej.

Na styku płyt tektonicznych

Islandia to nieduża wyspa pochodzenia wulkanicznego, trzy razy mniejsza od Polski, leżąca na Oceanie Atlantyckim, niedaleko koła podbiegunowego, mniej więcej w połowie odległości między Europą i Ameryką Północną. Wydaje się, że to już koniec świata, a jednak jest do niej bliżej niż sądzimy. Wystarczy, że wsiąść do samolotu w Warszawie i już po niecałych czterech godzinach jesteśmy na miejscu. A tu wszystko jest inne, wyjątkowe. Począwszy od powietrza, które należy do najczystszych na świecie, poprzez niesamowite krajobrazy niczym z Marsa i zmienną, dynamiczną pogodę, aż po czarodziejską zorzę polarną. Nie ma na świecie zbyt wielu podobnych miejsc. Położenie tej wyspy jest jej wielkim atutem, ponieważ leżąc na styku płyt tektonicznych, jest obszarem aktywnym sejsmicznie, który obfituje w niesamowite zjawiska geograficzne i cuda natury. Są one wielką atrakcją dla turystów. Jest co oglądać – grzmiące wodospady, białe czapy lodowców, brunatnożółte, dymiące pola geotermalne, wartkie rzeki i strumyki płynące z gór lub lodowców, stożki wulkaniczne i bezkresne pola lawy porośnięte szarozielonym mchem. Najwięcej tych turystycznych atrakcji spotkać można na południu wyspy. Choć równie ciekawe, lecz bardziej dzikie i niedostępne są Fiordy Zachodnie i Wschodnie, na północy kraju również można odkryć wiele pięknych, zapierających dech w piersiach miejsc do podziwiania.

Wszystko na Islandii jest inne, wyjątkowe. Począwszy od powietrza, które należy do najczystszych na świecie, poprzez niesamowite krajobrazy niczym z Marsa i zmienną, dynamiczną pogodę, aż po czarodziejską zorzę polarną.

Jaką drogę wybrać?

Większość najbardziej znanych miejsc jest łatwo dostępna i bezpłatna dla zwiedzających. Podróżowanie po Islandii nie jest trudne. Można wybrać się dookoła drogą nr 1 – Ring Road. Jest prawie w całości asfaltowa, dwupasmowa, i tu wystarczy samochód osobowy. Jeśli jednak chcemy poruszać się drogami szutrowymi i eksplorować interior, trzeba wynająć samochód z napędem na cztery koła. Podczas naszej pierwszej wyprawy (tak, to dla nas wyprawa!) wypożyczyliśmy tradycyjny samochód osobowy i pokonaliśmy „Jedynką” ok. 2500 km wciągu dwóch tygodni. Zwiedziliśmy wszystkie najważniejsze atrakcje znajdujące się w pobliżu tej drogi.

Ale apetyt rośnie w miarę zwiedzania… Chce się więcej zobaczyć i dotrzeć do trudniej dostępnych miejsc. Podczas następnych wypadów poruszaliśmy się po drogach i bezdrożach Islandii samochodami terenowymi. Kierunek podróży za wybieraliśmy za każdym razem kierując się miejscową prognozą pogody.

Co za pogoda!

Pogoda jest tu bardzo nieprzewidywalna i dynamicznie się zmienia. W ciągu godziny może wiać silny wiatr lub świecić piękne słońce, a za chwilę padać poziomy deszcz lub grad ze śniegiem. Jednego dnia mogą zaistnieć cztery pory roku. Nawet jest takie islandzkie przysłowie: „Jeśli nie podoba Ci się pogoda, poczekaj piętnaście minut”. I ta szalona pogoda jest też jedną z atrakcji Islandii – naprawdę ją lubię!

Co zrobić, jak się kiedykolwiek zgubisz w islandzkim lesie? Po prostu wstań.

Łubin i inne arcydzieła natury

Przyrodzie islandzkiej nie przeszkadzają humory pogody. Ma się całkiem dobrze, szczególnie wiosną, kiedy rozkwitają tysiące małych kwiatków, tworząc kolorowe kobierce. Mimo zmienności pogody i bliskości koła podbiegunowego podziwiać tu można dużą różnorodność gatunkową oraz kolorystyczną roślin. Dominuje roślinność charakterystyczna dla tundry, czyli głównie mchy, porosty, trawy i inne niskie rośliny zadarniające. Gdzieniegdzie widać charakterystyczne  wielkie kępy arcydzięgla litworu.

Jednak dominującą rośliną na Islandii jest  łubin (Lupinus nootkanensis). Fioletową mgiełką łubinów pokryte są często całe wielkie połacie łąk, pagórków i zboczy górskich. Spotykałam go wszędzie, no może z wyjątkiem lodowców. Sprowadzono go z Alaski w celu w celu użyźnienia ubogiej gleby. Aktualnie łubin wzbudza kontrowersje wśród Islandczyków. Rozpanoszył się wszędzie, opanował prawie każdy zakątek kraju, zagraża pastwiskom dla zwierząt. Miał być lekarstwem, a stał się przekleństwem. Tak, jak nie spodziewałam się łubinu na Islandii, tak też nie spodziewałam się, że będzie tu kwiatowo i kolorowo.

Drzew, jak na lekarstwo, głównie karłowate odmiany brzozy i wierzby oraz jarzębiny, gdzieniegdzie trochę drzew iglastych. Dzięki trwającym od wielu lat próbom intensywnego zalesiania widać już pierwsze rezultaty, szczególnie na wschodzie, w  Egilsstaðir. Rośnie tam największy islandzki las, a niektóre drzewa liczą nawet kilkanaście metrów wysokości. Mam nadzieję, że popularny żart na temat lasów na Islandii już niedługo będzie nieaktualny. Co zrobić, jak się kiedykolwiek zgubisz w islandzkim lesie? Po prostu wstań.

Owce, orki i delfiny

Jednym ze stałych elementów islandzkiego krajobrazu są pasące się owce i konie. Jest ich naprawdę dużo. Owiec – nawet więcej niż mieszkańców.

Natomiast dziko żyjących zwierząt nie jest zbyt wiele. Jak dotąd, spotykałam tylko pasące się stada reniferów i raz lisa polarnego, który przebiegł nam drogę. Ptasia populacja jest bardziej liczna. To prawdziwy raj dla ornitologów. Na klifach i małych wysepkach zadomowiły się niezliczone ilości ptactwa, m.in. maskonury, mewy, głuptaki i edredony. Również wody okalające Islandię są pełne ryb oraz majestatycznych wielorybów, orek, fok i delfinów.

Jökulsárlón

Jest takie jedno miejsce, o którym często myślę i jego obraz mam w oczach. Piękno laguny lodowcowej Jökulsárlón jest powalające. Byłam tam już kilkakrotnie i nieustanie jestem urzeczona tym zjawiskiem. To lodowcowe jezioro powstało z topniejącego, największego lodowca Europy – Vatnajökull.

Olbrzymie, kryształowo błękitne bryły lodu odrywają się od lodowca i dryfują po lagunie, tworząc naturalną lodową galerię rzeźb. Nietuzinkowa sceneria wielokrotnie była wykorzystywana w filmach m.in. o Jamesie Bondzie, Batmanie czy w serii Tomb Raider.

Czy tak wygląda piekło?

Innym, również unikatowym zjawiskiem są gejzery. Jest tylko kilka miejsc na świecie, gdzie można je spotkać. Islandia jest jednym z nich. Właśnie z języka islandzkiego pochodzi rozpowszechniony na całym świecie termin gejzer.

Geysir to zarówno nazwa własna gejzera, który w tej chwili nie jest aktywny, jak i obszaru geotermalnego z licznymi aktywnymi źródłami termalnymi. Najbardziej efektowny z nich – Strokkur, wyrzuca regularnie co dziesięć minut słup pary i gorącej wody na wysokość nieraz trzydziestu metrów, naprawdę robiąc imponujące wrażenie. Wszędzie wokół coś dymi, bulgocze, unosi się para i zapach siarki. Chodzi się tylko wyznaczona drogą, zejście z niej grozi poważnymi konsekwencjami, bo woda, błoto i para  wydobywające się z ziemi, są bardzo gorące. Czy tak wygląda piekło?

Wulkan Strokkur wyrzuca regularnie co dziesięć minut słup pary i gorącej wody na wysokość nieraz trzydziestu metrów

Czarna plaża

Kolejnym nieziemskim miejscem jest czarna plaża Reynisfjara, uznana kiedyś za jedną z najpiękniejszych plaż świata (wg „Islands Magazine”). Duże fale, czarny piasek, bazaltowe skały i wystające z wody kamienne słupy tworzą nastrój, trochę jak z filmów science fiction.  Reynisfjara jest tak piękna, jak niebezpieczna.

Vestrahorn

Vestrahorn, to malowniczy postrzępiony masyw górski w południowo-wschodniej części Islandii. To wyjątkowej urody miejsce do kontemplowania piękna. Oczywiście, to miejsce było na mojej liście „must see” od początku, ale dopiero w tym roku udało mi się tam dotrzeć, podziwiać i uwiecznić na zdjęciu.

Potęga islandzkich wulkanów.

Bardzo fotogeniczne są  również islandzkie wodospady, szczególnie kiedy świeci słońce i tworzy się nad nimi tęcza. Jest ich bardzo dużo, nie dziesiątki, a setki, a może nawet tysiące. Mnie zachwycił swoją urodą i potęgą Skogafoss.

Na koniec moja największa tegoroczna islandzka atrakcja – wulkan Fagradasfjall, który wybuchł w marcu bieżącego roku. Udało mi się ten cud natury najpierw zobaczyć z okien samolotu, a potem już na żywo. Wyprawa w okolice czynnego, plującego czerwoną lawą wulkanu była dla mnie fascynującym przeżyciem. Zimno i porywisty wiatr towarzyszył nam aż do jęzorów płynącej lawy, a tam zalewała nas z kolei fala gorącego powietrza, unoszący się zapach siarki i innych gazów wulkanicznych. Ale warto było to wszystko przeżyć dla niezapomnianych widoków. Erupcja wulkanu jest na pewno wyjątkowym zjawiskiem, które nie zdarza się na co dzień i pozostanie w mojej pamięci na zawsze.

W Islandii właściwie zachwyca mnie wszystko – cudowna, dzika natura, otwarte, ogromne przestrzenie, kolory nieba, wody i ziemi oraz kryształowo czyste powietrze. Uwielbiam tam być, czuć energię, wolność i radość.

Może to wszystko wina tego czystego powietrza i związanego z nim szoku tlenowego dla organizmu?