350 kilometrów dalej, w wodach St. Laurent przegląda się, z przecudownego wysokiego brzegu dostojny Quebéc Ville – stolica prowincji, zwana Paryżem Ameryki Północnej (w USA mówi się: „Jak nie stać cię na Europę, to jedź do Quebeku”). Według mnie, w tym liczącym ponad 400 lat mieście, co jest ewenementem na skalę amerykańską, naprawdę jest paryska dusza, atmosfera i autentyczne zabytki (w Kanadzie to rzadkość). Dalej, na północ wzdłuż rzeki, którą od wyspy Orleańskiej – 5 km. za miastem Quebek – miejscowi nazywają morzem, zaczynają się przeurocze, malownicze miasteczka np. Baie Saint Paul czy La Malbaie, w których sporą część mieszkańców stanowią malarze zakochani w tworzonych przez przyrodę od milionów lat pejzażach. Następnie dojeżdżamy do Tadoussac, gdzie witamy się z najróżniejszej maści wielorybami baraszkującymi w rzece, której drugiego brzegu już dawno nie widać. I jeszcze troszkę na północ, do Sept Iles, a potem już tylko, ulubiony na wakacje przez miejscowych, przylądek Gaspesie. I to koniec podróży dla zmotoryzowanych, ale jakby ktoś chciał dalej to można samolotem, aż do koła podbiegunowego i wciąż będziemy w prowincji Quebek.