Jedź człowieku do Quebecku #Pokolenia 34

Jedź człowieku do Quebecku

Kolejna opowieść o egzotycznych rejonach dotyczy  bardzo znanego –  drugiego co do wielkości terytorium – kraju świata, czyli Kanady.  Konkretnie, jednej z jego prowincji czyli Quebeku i jej stolicy o identycznej nazwie. Czy przekonam czytelników do faktu, iż jest to zakamarek świata wyjątkowo egzotyczny i niespecjalnie dobrze znany? Zapraszam do lektury.

Quebek to największa pod względem terytorium prowincja kanadyjska z obszarem zbliżonym do wielkości całej Unii Europejskiej, ale za to licząca jedynie niecałe 8 milionów mieszkańców.

Paryż Ameryki Północnej

My Polacy, zachwyceni Mazurami  – kraina tysiąca jezior –  słuchamy ze zwątpieniem, że na obszarze Quebeku tych jezior jest grubo ponad milion. Znaczną część prowincji (90 proc.) zamieszkują jedynie zwierzęta, a do większości miejsc można się dostać wyłącznie samolotem i to lądując na tafli jeziora. Stąd też życie tamtejszych mieszkańców koncentruje się głównie wzdłuż rzeki Świętego Wawrzyńca – dawnego szlaku handlowego i cywilizacyjnego. Nad nią ulokował się Montreal (indiańska nazwa Hochelaga), liczący mniej więcej tylu mieszkańców co Warszawa, z czego co dziesiąty jest studentem.

350 kilometrów dalej, w wodach St. Laurent przegląda się, z przecudownego wysokiego brzegu dostojny Quebéc Ville – stolica prowincji, zwana Paryżem Ameryki Północnej  (w USA mówi się: „Jak nie stać cię na Europę, to jedź do Quebeku”). Według mnie, w tym liczącym ponad 400 lat mieście,   co jest ewenementem na skalę amerykańską, naprawdę jest paryska dusza, atmosfera i autentyczne zabytki (w Kanadzie to rzadkość). Dalej, na północ wzdłuż rzeki, którą od wyspy Orleańskiej – 5 km. za miastem Quebek – miejscowi nazywają morzem, zaczynają się przeurocze, malownicze miasteczka np.  Baie Saint Paul czy La Malbaie, w których sporą część mieszkańców stanowią malarze zakochani w tworzonych przez przyrodę od milionów lat pejzażach. Następnie dojeżdżamy do Tadoussac, gdzie witamy się z najróżniejszej maści wielorybami baraszkującymi w rzece, której drugiego brzegu już dawno nie widać. I jeszcze troszkę na północ, do Sept Iles, a potem już tylko, ulubiony na wakacje przez miejscowych, przylądek Gaspesie. I to koniec podróży dla zmotoryzowanych, ale jakby ktoś chciał dalej to można samolotem, aż do koła podbiegunowego i wciąż będziemy w prowincji Quebek.

Na północy produkuje się energię elektryczną ze źródeł odnawialnych, czyli w tym przypadku z wody. Prądu jest tak dużo, że Quebek zasila ze swoich ekologicznych elektrowni północne stany USA, w tym Nowy Jork. Jest też prowincją, w której ceni się naukę, kulturę i sztukę. Festiwale, tysiące galerii, artyści z całego świata to codzienność.

W tym liczącym ponad 400 lat mieście,  naprawdę jest paryska dusza, atmosfera i autentyczne zabytki.

Co do nazwy, to zarówno określenie tej prowincji kanadyjskiej,  jak i jej stolicy, pochodzi, jak duża część nazw w Kanadzie, z języka Indian, w tym przypadku plemienia Algonkin  (dzisiaj to już tylko nazwa jednego z większych parków narodowych, leżącego – ciekawostka –  w okolicy tzw. Kaszub, czyli miejsca osiedlenia grupy polskich pionierów), fonetycznie brzmiąca kepék i oznacza cos wąskiego, przesmyk. Natomiast historia terenów dzisiejszej Kanady, to historia kolonialna i emigracyjna, a jej dawna nazwa „Nowa Francja” świadczy o tym, że był czas kiedy Francuzi tam dominowali.

Po francusku, znaczy separatystycznie?

Poza Quebekiem jeszcze jedna prowincja jest miejscem, gdzie można spotkać osoby mówiące w języku francuskim. To Nowy Brunszwik – największa z nadatlantyckich prowincji kanadyjskich, w której ok. 33% ludności używa francuskiego jako pierwszego języka. Jednak żyje tam jedynie ok 700 tys. mieszkańców, czyli około nieco ponad 200 tys. frankofonów. Quebek więc dominuje w tej dziedzinie na mapie Kanady w sposób zdecydowany, choć nie tylko pod względem językowym, ale również znany jest ze swoich skłonności separatystycznych. Słynne referendum w 1980 roku i inne wydarzenia powodowały, że pozostała część Kanady długo zaznaczała tę odrębność Quebeku.

Według mnie przyczyny tej „ inności” nie są jednak jednoznaczne i nie wynikają wyłącznie z różnic w popularności wśród mieszkańców Kanady języka francuskiego. Z punktu widzenia mieszkańców Quebeku pozostała, brytyjska część Kanady, historycznie rzecz biorąc, reprezentowała najeźdźcę, który przez poprzednie stulecia podbił, zniewolił i ograbił „prawowitych właścicieli” tych ziem, czyli osoby pochodzenia francuskiego. Dlatego też zachowanie maksymalnej powszechności języka i obyczaju francuskiego było, według rodowitych Quebeków, sposobem na przetrwanie tożsamości narodowej, swojej świetlanej historii, a jednocześnie manifestacją odrębności i niezależności od Korony Brytyjskiej. Natomiast z punktu widzenia mieszkańców prowincji brytyjskich, Quebek to region, w którym mieszkają francuscy buntownicy, którzy robią wszystko, żeby rozbić jedność Kanady, a ponadto używają języka, którym inni Kanadyjczycy się nie posługują. W związku z tym nie ma możliwości się z nimi porozumieć. Brytyjskie, ułożone i porządne prowincje nie zagłębiały się więc w terytoria barbarzyńskich i niekomunikatywnych Quebeków. Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że do dzisiaj niektórzy (na szczęście już nieliczni) mieszkańcy środkowej i zachodniej części Kanady mówili mi o przysłowiowych białych niedźwiedziach na ulicach Montrealu i ludziach, którzy mordują obcych tylko dlatego, że nie mówią po francusku. Prawda obiektywna (czyt. moja) jest następująca: w Quebeku zdecydowanie więcej mieszkańców mówi po angielsku, niż w jakiejkolwiek innej prowincji kanadyjskiej używa się francuskiego.

Hallo, bonjour

W Montrealu praktycznie każdy zwracając się do Ciebie użyje zwrotu: „Hallo, bonjour” dając ci swobodę wyboru języka. Natomiast w Ontario, przykładowo pracownik banku, rozmawiał ze mną po francusku szeptem, żeby nikt nie dowiedział się, iż on w firmie używa tego języka w godzinach pracy.

Oczywiście na północy Quebeku próby porozumienia się z miejscowymi  (starszymi) w języku angielskim wywoływały zdziwienie  (nigdy agresję). Za to w całej Kanadzie, ze względu na brytyjską poprawność polityczną  (w końcu kraj ma dwa oficjalne języki), wszystkie napisy, informatory i inne publiczne teksty są dwujęzyczne. Natomiast w prowincji  Quebek, na każdym skrzyżowaniu króluje „ARRET”, a nie  „STOP”. Czyli jednak w jakiś tam skromny sposób mieszkańcy tego regionu podkreślają „delikatnie” swoją odrębność językową. Wbrew powszechnemu mniemaniu język quebecki to nie jest wyłącznie starsza odmiana francuskiego. Dla osoby mówiącej francuszczyzną jest to jakiś nieprawdopodobnie zaszyfrowany sposób komunikowania się. Nie na darmo w miejscowych księgarniach natknąłem się na kilka słowników quebecko – francuskich. Dlatego też, żeby zacząć wyłapywać konkretne treści z tej pięknej, ale niezrozumiałej melodyki, potrzebowałem co najmniej dwóch  lat. W końcu na tę „wybuchową mieszankę językową” składają się słowa pochodzące z języków miejscowych Indian, modyfikowanych na modłę francuską wyrazów angielskich i z faktycznie XVII-wiecznego języka francuskiego. Do tego dochodzi nieprawdopodobny śpiewny akcent.

Na „wybuchową mieszankę językową” mieszkańców prowincji składają się słowa pochodzące z języków miejscowych Indian, modyfikowanych na modłę francuską wyrazów angielskich i  z  XVII-wiecznego języka francuskiego.

Szczególną uwagę osób przybywających do tej prowincji przykuwa quebeckie nazewnictwo. Praktycznie prawie wszystkie miejscowości, rzeki ulice mają świętych patronów z pisownią oczywiście francuską, niektóre tylko pochodzą z języka Indian. Tłumaczono mi, że przez dziesiątki lat pierwsi francuscy osadnicy żyli w tym nieżyczliwym klimacie w warunkach pierwotnych. Nie było narzędzi, zwierząt pociągowych, terenów do budowy domostw czy też dróg. Ludzie mieszkali w ziemiankach, a umieralność była ogromna, szczególnie zimą. Stąd też poszukiwanie przez poszczególne niewielkie społeczności patronów, którzy w jakiś cudowny sposób powodowali, że niektórzy osadnicy przeżywali te najtrudniejsze chwile. To była też przyczyna, że przez stulecia funkcjonowanie tej prowincji było oparte na strukturach kościelnych. Mimo późniejszego tworzenia struktur administracyjnych, praktycznie do 1985 roku tj. do wygrania wyborów przez partię liberalną, Kościół Katolicki dominował w codziennym życiu przeciętnego Quebeka. To on organizował i kształtował to społeczeństwo, zachowując jednocześnie wiele francuskich, przedrewolucyjnych formuł. Protokół, obyczaje i postępowanie charakteryzowało się głębokim konserwatyzmem, formami zachowawczymi, które pozwoliły na przetrwanie, mimo niesprzyjających warunków, kultury kraju pochodzenia. Dzisiaj zarówno w Montrealu jak i w Quebeck Ville można przez cały rok kupić ozdoby choinkowe, jednak ogromne ilości budynków kościelnych i klasztornych stoją puste bądź zostały sprzedane na inne cele.

Zaś hasła separatystyczne, mające świadczyć o francuskiej odrębności Quebeku od reszty Kanady, pojawiają się dzisiaj tylko przy okazji kolejnych wyborów i żyją jedynie przez te kilka dni wyborczych.

Trudne związki z przeszłością

W tej sytuacji nasuwa się prawie oczywiste pytanie: czy te związki z przeszłości oznaczają, że dzisiejszy Quebek jest w bardzo dobrych relacjach z Francją? Mogłoby się tak wydawać, ale dzisiaj, mimo że Konsulaty Generalne Francji w Montrealu i Quebec Ville to ogromne instytucje, kraj ten nie jest ani podstawowym partnerem gospodarczym, politycznym czy kulturalnym dla cieszącego się dużą swobodą relacji zagranicznych Quebeku. Dopiero w roku 2006 podpisano np. umowę o uznawalności w Quebeku dyplomów uczelni francuskich. Do tej pory, jeżeli obywatel tej prowincji ukończył studia w języku francuskim np. na Sorbonie, to jego dyplom był przez władze uznawany.

Będący w tej samej sytuacji mieszkaniec Paryża, ale obywatel Francji, musiał w Quebeku starać się o miejscowy dyplom na jednym z tamtejszych uniwersytetów, bo jego wykształcenie nie było uznawane.

Kanada to kraj imigracyjny, a Quebek jest jego częścią. I choć do tej prowincji, ze względu na łatwiejszą komunikację, ciągną często przybysze z krajów Frankofonii, to jednak najmniej jest turystów – rodowitych Francuzów.

Polecam z całego serca. Odwiedźcie ten zakątek świata. Jest inny i przeuroczy. Spędziłem tak kilka lat i mimo srogich zim (zaspy często sięgają pierwszego piętra budynków mieszkalnych) wróciłbym tam w każdej chwili.