Wiele osób uważa obecnie, że nasze pokolenie było wychowywane przez podwórka (nawet niektórzy mężowie stanu), ale częściowo jest to prawda. Aby kupić pierwszą prawdziwą piłkę do nogi, razem z kolegami zbieraliśmy makulaturę, sprzedaliśmy ją w punkcie skupu za wiaduktem i potem poszliśmy z całą świtą do „Harcerza” na Obozowej kupić piłę. Najbardziej szanowany z nas, Adaś, dostał nad nią pieczę. Nie było fundacji, organizacji pomocowych i całego tego współczesnego blichtru.
Na Kole były wtedy dwie szkoły podstawowe nr 129 i 161 oraz jeden ogólniak. Do drugiej szkoły na boisko nie bardzo nas wpuszczali, więc grywaliśmy w nogę najczęściej w 129, ale tam boisko sąsiadowało z komisariatem MO nr 9. Kiedy już zmęczeni siedzieliśmy obok boiska i omawialiśmy błędy taktyczne, wkurzone naszym głośnym gadaniem gliny z „Dziewiątki” wybiegały z blondynkami na boisko, licząc, że któregoś z nas spałują dla sportu. Byliśmy jednak niedoścignieni, chociaż czasem ktoś oberwał. W szkołach było zawsze ciekawie, sporo zajęć pozalekcyjnych, jakieś SKS-y, kółka zainteresowań, każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Zimą w Szkole nr 161 im. Dąbrowszczaków (dzisiaj: nr 388 im. Jana Pawła II) cieć wylewał na boisku lodowisko. Były reflektory, a wszystko za darmo. Za darmo był też Dom Kultury na Kole – przy Lasku. Wystarczyło pokazać legitymację szkolną i można było zapisać się na dowolne zajęcia lub korzystać na bieżąco z różnych atrakcji (ping-pong, bilard, filmy, koncerty itp.). Początkowo chodziłem na szkutnictwo, potem na plastykę, a finalnie założyliśmy w 1970 r. kapelę rockową o ludowej nazwie SFINKS (dostaliśmy cały sprzęt i instruktora – też za darmo) i przez kilka lat grywaliśmy na wielu imprezach. Mieliśmy rzesze fanów i, co ważniejsze, fanek oraz własnych ochroniarzy, a raz nawet wygraliśmy wolski przegląd zespołów amatorskich. Było świetnie, niestety jakiś zdolny administrator gruntami na Kole kazał zburzyć ten „niepotrzebny nikomu dom” i sprzedać teren paru bogatszym słoikom, by można było postawić rezydencje przy Lasku, bliżej natury.
Dorośli wypoczywali często na Glinkach, czyli w dzisiejszym parku Moczydło, kąpiąc się jednak po dość dużych dawkach. Stąd zdarzyło się nam oglądać niejednego topielca, który odpływał z tego świata w kwiecie wieku. No a na górze Moczydła, usypanej z gruzów getta, otwarto w latach 70. prawdziwy wyciąg narciarski.
Oczywiście z powodu braku większej szpalty trudno opisać dokładniej Koło z czasów PRL-owskiego kolorytu. Zabrakło historii o fryzjerze Bronku, o maglu – centrum informacji itd. Lecz może jeszcze zmieszczę małą osobistą deklarację: urodziłem się na Kole, mieszkałem tam 25 lat i do dzisiaj mieszkam wyłącznie na Woli. To Moje Miejsce na Ziemi i gdzie tylko mogę, pokazuję ten zegarek na prawym przegubie, mówiąc z dumą: „Jestem z Koła”.