Małe, codziennie wprowadzane zmiany, które w dłuższej perspektywie czasowej tworzą wielką różnicę – tak w skrócie możemy podsumować japońską filozofię kaizen. W kolejnym artykule na jej temat pod lupę bierzemy spokój, a więc coś, czego wielu z nas ciągle poszukuje i za czym tęskni, nierzadko kojarząc związany z nim stan wyłącznie z latami beztroskiego dzieciństwa. Nie musi tak być.
#POKOLENIA
ARTYKUŁY
Kaizen spokoju – #POKOLENIA 20
Czy warto aż tak się przejmować?
Obecne czasy nie sprzyjają zachowaniu spokoju. Nie, nie chodzi wyłącznie o pandemię koronawirusa, która spadła na nas wszystkich niczym grom z jasnego nieba i wytworzyła atmosferę strachu, podsycaną dodatkowo przez media. Chodzi też o to, że wszystkim nam przyszło żyć w czasach szybkich. W czasach, w których coraz częściej stawia się na ilość, a nie jakość. W czasach, w których piękno zewnętrzne nierzadko cenione jest bardziej niż charakter. I w końcu – w czasach, w których dostęp do informacji i najnowszych zdobyczy techniki stał się stosunkowo prosty. W efekcie albo obawiamy się, że coś nas ominie, albo też martwimy się, że zwyczajnie nie nadążymy za wszystkimi tymi zmianami. I często faktycznie tak się dzieje. Pytanie tylko, czy rzeczywiście powinniśmy się tym aż tak przejmować?
Próby skazane na porażkę
Prawda jest taka, że nader często sami sobie szkodzimy. Sami prowokujemy niepokój. Sami wypracowujemy wzorce zachowań, o których wiemy, że nie przynoszą niczego dobrego. A jednak wciąż to robimy. Chcielibyśmy się uspokoić, a zamiast tego czujemy, że stajemy się coraz bardziej nerwowi. Dlaczego? Ponieważ boimy się zmian. Pragniemy spokoju, ale nie zamierzamy ingerować ani w nasze codzienne przyzwyczajenia, ani w nasz własny światopogląd, ani też w inne obszary naszego życia, które sprawiają, że żyjemy w ciągłym stresie. Trochę przypomina to sytuację z filmu Marka Koterskiego Dzień świra. Główny bohater, Adaś Miauczyński, nieustannie próbuje odnaleźć spokój, jednak nie pozwalają na to jego natręctwa i jego, delikatnie mówiąc, niezbyt pozytywny stosunek do otaczającego świata. Jego próby opanowania własnego niepokoju skazane są na porażkę, ponieważ on sam nie zamierza niczego zmieniać. Zamiast tego oczekuje, że to rzeczywistość zmieni się dla niego. I choć taka postawa może wywoływać w nas uśmiech politowania, po krótkim zastanowieniu często dochodzimy do wniosku, że zachowujemy się dokładnie tak samo (przynajmniej w niektórych sytuacjach).
Nie myśl o kolorze niebieskim
Dopóki nie odkryjemy źródła (lub źródeł) naszego zdenerwowania i nie zaczniemy wprowadzać w życie koniecznych zmian, nie osiągniemy upragnionego spokoju. Świat nie nagnie się do nas – to my musimy to zrobić. W przeciwnym wypadku każda próba uspokojenia się będzie przypominać pewne doświadczenie z psychologii polegające na niemyśleniu o wybranym kolorze. Usiądź, zamknij oczy i spróbuj powtarzać sobie: „Nie myśl o kolorze niebieskim, nie myśl o kolorze niebieskim”. Chyba nietrudno się domyślić, jaki obraz pojawi się w naszych głowach… Niestety, podobny efekt osiągniemy, mówiąc: „Uspokój się”. Zwłaszcza jeśli nie podejmiemy dodatkowo żadnych działań. Nie wprowadzimy zmian. Choćby niewielkich.
Jak podsycamy własny niepokój?
Być może część osób absolutnie nie zgadza się z teorią, że często szkodzimy sobie sami. Jednak niemal wszyscy tak właśnie robimy. Podsycamy własny niepokój, często zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Oto kilka przykładów, w jaki sposób się to odbywa:
Zdrowie. Niepokoją nas dziwne bóle w klatce piersiowej. Na nogach pojawiła się opuchlizna. Mamy problemy z trawieniem. Albo ząb zaczyna nas pobolewać. Co więc robimy? Nader często nic. Ignorujemy. Próbujemy przeczekać. Mamy nadzieję, że samo przejdzie. Ale przecież nie da się o tym nie myśleć, tak jak nie da się nie myśleć o kolorze niebieskim. Zaczynamy się niepokoić. Nasza podświadomość snuje, nierzadko mroczne, fantazje. Jednak do lekarza wybierzemy się dopiero, gdy sprawa stanie się poważna, a do dentysty, kiedy konieczne już będzie kosztowne leczenie kanałowe (albo nawet wyrwanie zęba). Tymczasem jedna wizyta odbyta wcześniej mogłaby nie tylko uratować nas od problemów, lecz także zaoszczędzić nam nerwów.
Złe wiadomości. Chcemy być dobrze poinformowani. Chcemy nadążać za światem. Chcemy wiedzieć, co dzieje się wokół. Włączamy więc telewizor, przeglądamy portale internetowe lub nieustannie słuchamy radia. I denerwujemy się. Denerwujemy się wypadkami, katastrofami i chorobami. Wściekamy na polityków. Płaczemy nad losami pojedynczych osób i całych narodów. Czujemy niepokój, ale mimo to serwujemy sobie kolejną porcję złych wiadomości. Owszem, wiemy, co dzieje się wokół, jednak przypłacamy to zdenerwowaniem. Zdenerwowaniem, które moglibyśmy ograniczyć, wprowadzając małe zmiany w stylu kaizen.
Zbyt wysoko postawiona poprzeczka. Bez względu na to, czego dotyczy, zbyt wysoko postawiona poprzeczka może wywołać niepokój, a czasami wręcz wściekłość. I znowu – sami to sobie robimy. Sami porywamy się z motyką na słońce. Sami wybieramy wzory do naśladowania. Tymi wzorami bywają na przykład osoby sprawniejsze, szczuplejsze, szybciej uczące się czy łatwiej radzące sobie z problemami. Słowem takie, którym w pewnych dziedzinach nigdy nie dorównamy. Ciągłe porównywanie się do nich, ciągłe nadążanie za nimi i ciągłe ocenianie własnych postępów przez ich pryzmat – to prowadzić wyłącznie do stresu i niepokoju. Może więc czas zweryfikować swoje oczekiwania? Postanowić, że zrobimy wszystko na swój własny sposób? Sprawić, że będzie nas cieszyła sama droga do upragnionego celu, nie zaś dopiero jego osiągnięcie…?
Zbyt wysokie oczekiwania. Jeśli wciąż denerwujemy się na rzeczy, których i tak nie zmienimy, najwyższy czas zweryfikować własne podejście do nich. Nie oszukujmy się – nie zmieni się ani nasz mało sympatyczny sąsiad, ani opryskliwa sklepowa. Niezależnie od tego, jak bardzo będziemy się wściekać, że znowu pada, deszcz nie ustanie (w każdym razie nie natychmiast, gdy sobie tego zażyczymy). Świat nigdy nie będzie idealny – będą na nim choroby, wojny, głód i niesprawiedliwość. Nasze dzieci prawdopodobnie i tak pójdą własną drogą, niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy też nie. A synowa czy zięć nigdy nie będą tacy, jak sobie wymarzyliśmy… Za to już niewielkie zmiany w sposobie myślenia i praca nad akceptacją pewnych rzeczy sprawią, że będziemy przyjmować rzeczywistość z o wiele większą dozą spokoju.
Stres, który nie blokuje
Czy celem małych zmian, wprowadzanych zgodnie z filozofią kaizen, jest osiągnięcie stanu absolutnej błogości? Nic z tych rzeczy. W pewnych sytuacjach stres jest potrzebny, a niepokój – całkowicie słuszny. Nie oznacza to jednak, że mamy dać się ponieść negatywnym emocjom, które będą nami targać i utrudniać nam codzienne funkcjonowanie. Osiągnięcie całkowitego spokoju nie jest możliwe, jednak postarajmy się obniżyć poziom stresu na tyle, by w żaden sposób nas nie blokował. Nie musimy odcinać się od świata – wystarczy, że nie pozwolimy, by wszedł nam na głowę. Zainteresujmy się swoim zdrowiem, odpuśćmy kolejny serwis informacyjny (np. wychodząc w tym czasie na krótki spacer), przestańmy konkurować z niedoścignionymi wzorami i zmniejszmy swoje oczekiwania, z pokorą przyjmując wszystko to, co dzieje się wokół nas.