Mamo! Nie jestem już dzieckiem! #Pokolenia 44

MAMO! Nie jestem już dzieckiem!

Dzisiaj 90. urodziny nie są już żadną sensacją, a i setka pojawia się coraz częściej. A my? Cóż…  Wychowaliśmy własne dzieci, zajmowaliśmy się wnukami, teraz pora wziąć pod opiekę, najczęściej wiekową i schorowaną, mamusię.

Urodziłem się w zaszczytnym gronie polskiego wyżu demograficznego, który skutecznie zasilił powojenną polską społeczność, tragicznie uszczuploną przez II wojnę światową. Rośliśmy szybko, by już na przełomie lat 70. i 80. zasypać polskie podwórka gromadką dzieci. Ich przygotowanie do życia wymagało ogromnych wyrzeczeń. Gierkowy kryzys gospodarczy, pierwsze kartki. Trudno było z ubraniem i wyżywieniem naszych pociech, a potem już tylko stan wojenny. Pozbieraliśmy się jednak na początku lat 90. i okazało się, że w trakcie przełomu tysiącleci nasze dzieci zaczęły zakładać nowe rodziny. Jako jeszcze bardzo młodzi i hoży dziadkowie włączyliśmy się aktywnie w opiekę nad wnukami. Oczywiście przez cały czas dorosłości byliśmy aktywni zawodowo, ale przecież w wychowaniu naszych dzieci też pomagali nam nasi rodzice.

Właśnie, właśnie! Nagle w świadomości pokolenia wyżu bardzo wyraźnie widać, że najczęściej przez cały ten okres w różnym stopniu i formie towarzyszyli nam rodzice. Niestety, wielu odeszło. Jednak postęp medycyny, znaczna poprawa warunków życia, a przede wszystkim hart i wola funkcjonowania sprawiły, że nasze mamy (ojcowie zdecydowanie rzadziej) są z nami nadal i cieszą się sędziwym wiekiem. Dzisiaj 90. urodziny nie są już żadną sensacją, a i setka pojawia się coraz częściej. A my? Cóż… Wychowaliśmy własne dzieci, zajmowaliśmy się wnukami, teraz pora wziąć pod opiekę, zazwyczaj wiekową i schorowaną, mamusię. Co więcej, we wszystkich kategoriach rodzinnych – zdaniem innych jej członków – jesteśmy do tego najbardziej predystynowani, ponieważ „emeryt nie ma nic więcej do roboty”.

Dlaczego?

Prawie każdy młody odpowie: przecież babcię można oddać do domu spokojnej starości, DPS-u, czy też jakiejś innej instytucji opiekuńczej. Powiem szczerze, że trochę mnie przerażają takie poglądy. Czyżby mnie czekała podobna przyszłość, zafundowana przez moje potomstwo? Oby nie, bo przecież staraliśmy się wychować własne dzieci w duchu szacunku do rodziny, a szczególnie do rodziców, ponieważ sami zostaliśmy tak wychowani. I dlatego większość z nas traktuje opiekę nad starszymi rodzicami jako naturalny obowiązek, który nie przeminie, dopóki my też będziemy sprawni. Należy bowiem pamiętać, że większość z wyżu to ludzie orbitujący w granicach siedemdziesiątki, zmęczeni aktywnymi latami życia zawodowego i prywatnego, z licznymi przypadłościami zdrowotnymi i, co najważniejsze, z tym emeryckim marzeniem: wreszcie sobie poczytam, popodróżuję, odpocznę, zajmę się sobą. I w tym kontekście zawsze przypomina mi się tekst mojej mamy, kiedy to na pytanie: Skąd ty możesz wiedzieć, jak czuje się człowiek w takim wieku?, odpowiadam: Mamo, ja mam 70 lat. A ona mi na to: Przecież to niemożliwe, żebym miała takie stare dzieci!.

Oczywiście to, że zajmujemy się sędziwymi rodzicami, nie jest uzasadnione wyłącznie zobowiązaniami moralnymi. Istnieje ogrom przyczyn, które sprawiają, że starsi ludzie nie zawsze są w stanie poradzić sobie sami. Mieszkam w rejonie starej Woli, z dużą liczbą mieszkań w budynkach 80-letnich i starszych, 3-, 4- i 5-piętrowych, bez wind i podjazdów dla wózków i z nieremontowanymi, wypaczonymi chodnikami. Żyje tam wiele osób, które – głównie ze względu na wiek i liczne schorzenia – są już dość niesprawne. Niemożność swobodnego poruszania się zniechęca ich często do opuszczania domu, który w ten sposób zamienia się dosłownie w więzienną celę. Są jednak tacy, którzy za wszelką cenę próbują. Widziałem na własne oczy panią mieszkającą w bloku bez windy, która pokonała z torbami wypełnionymi zakupami dwa piętra, ale na trzecie wchodziła już na czworakach, przestawiając zakupy ze schodka na schodek. Smutne…

Jak to się robi?

Nie mam najmniejszych aspiracji, żeby stworzyć jakikolwiek poradnik do sprawowania opieki nad seniorami. Nie jestem z wykształcenia geriatrą lub innego rodzaju specjalistą w tej dziedzinie, mam tylko doświadczenia własne, rodzinne i znajomych. I choć niektórzy twierdzą, że starość to taka choroba, ja mogę przyznać, że faktycznie, jeśli chodzi o sprawność fizyczną i mentalną, to często pojawiają się kłopoty, ale stan zdrowia nie zawsze zależy od wieku. Sfera psychiczna również. Chciałbym więc zwrócić szczególną uwagę na dwa aspekty funkcjonowania osób starszych ode mnie.

Pierwszy to trauma po przeżytej okupacji. Powtarzający się wciąż motyw stałego zagrożenia życia, biedy, braku możliwości kształcenia i głodu. Ta ostatnia kwestia jest szczególnie widoczna w ciągle przeładowywanych lodówkach (sam kiedyś jako dziecko ganiałem po mąkę i cukier, bo „będzie wojna”). Poznałem dawno temu przeuroczą panią, która przeżyła getto warszawskie. Znajomi często kpili z faktu, że jej małżonek zamyka domową lodówkę na kłódkę. Twierdzili, że jest skąpy. Pani ta zwierzyła mi się, że to za jej namową mąż utrudnia jej dostęp do jedzenia, bo ona po przeżyciu getta nie może przestać jeść i przez to nabawiła się wielu chorób. Wie, że to wygląda krępująco, ale to jest silniejsze od niej. Dlatego opiekując się starszymi osobami, zwracajmy uwagę na takie, wydawałoby się drobne, sprawy.

Tyle przeszłość. Teraz spróbuję zwrócić uwagę na szatański wynalazek, który psuje stateczne życie dojrzałych seniorów i seniorek w obecnych czasach. Telewizor, najbardziej dostępne medium (jest zawsze w domu, łatwo się uruchamia, ma duży ekran, można nastawić głośno itp.), zżera umysły i dusze. Nie tak, jak kiedyś, sąsiadki na ławeczce przed blokiem czy cieć na podwórku, lecz gadające głowy w tym szklanym oku kształtują radykalne poglądy polityczne. Jakby tego było mało – zalewają seniorów agresywnymi reklamami medycznymi: Zjedz sto najróżniejszych tabletek, a żadna choroba cię nie tknie. Identycznie, jak u małych dzieci, gdzie na każdą przypadłość niezbędny jest plasterek. Moim zdaniem jest to działalność przestępcza, bo potem ci biedni ludzie wydają swoje (za niskie) emerytury na te cuda medycyny, które w sumie służą nie zdrowiu, lecz zasilaniu budżetów stacji telewizyjnych korzystających ze społecznej nieświadomości. Ponadto następuje ubezwłasnowolnienie telewidzów, głównie tych w zaawansowanym wieku: – Włodek, jaką podawali pogodę, bo nie wiem, czy wziąć parasol?. – Mamo, proszę cię, wyjrzyj przez okno, przecież idziemy tylko na spacer, a świat jest za oknem, a nie w telewizorze.

Najtrudniejsze jest jednak to, że my, seniorzy wyżowi, podejmując się opieki nad swoimi rodzicami czy innymi starszymi, obawiamy się, że możemy nie podołać. Sami przecież jesteśmy obdarzeni licznymi przypadłościami zdrowotnymi, nie mamy fachowej wiedzy medycznej i nam też ciężko jest czasem wejść na to trzecie czy czwarte piętro. Brakuje głównie wsparcia ze strony instytucji państwowych. Gdzie znajdziemy my, emeryci, jakieś 500+ na opiekę nad staruszkami (kiedy byliśmy młodzi, na nasze dzieci też nie było)? Czy ktoś pomyślał o szybkiej ścieżce dostępu do służby zdrowia, o sklepach ze specjalnymi produktami dla starszych osób? Nie tylko z jedzeniem, lecz także ubraniami i gadżetami wspomagającymi? A przecież wszyscy Polacy żyją teraz znacznie dłużej i liczba ich opiekunów równie szybko wzrasta. Zwłaszcza że nie wszystko załatwią panie z Ukrainy…

Konkluzja

Bardzo bym chciał, żeby wtedy, kiedy będę tego potrzebował, zaopiekowała się mną moja córka lub mój syn, chociaż też nie wierzę, że już dawno nie są nastolatkami.