Opowieści jest kilka. Historia – jedna. Jej ramą kompozycyjną jest Jola. Jej historia zainspirowała Kasię Mateję i Małgorzatę Goliszewską do stworzenia filmu „Lekcja miłości”. To najlepszy polski dokument o miłości 17. edycji festiwalu Millenium Docs Against Gravity. Zachwycił i rozkochał w sobie wielopokoleniową publiczność. I choć to także historia o przemocy domowej, przerażająca i momentami dusząca, film ogląda się z prawdziwą przyjemnością. To niewątpliwie zasługa reżyserek sprawnie operujących metaforą, ale przede wszystkim samej Joli. Zadziornej, walecznej, pełnej dystansu i poczucia humoru.
– O, a tu są zdjęcia z tych moich wygłupów (z występów na scenie – przyp. redakcji). To moja koleżanka, ja ją ubieram tak jak siebie – śmieje się Jola. Siedzi przy stoliku w ulubionej szczecińskiej kawiarni, cała w perłach, riuszkach i koronkach. Pije sok pomarańczowy.
Drobna twarz, w białych, ufryzowanych falach włosów. Czerwona szminka, róż i zdecydowanie podkreślone brwi. Na szyi perły, wenecki haftowany kołnierzyk. Długie srebrno-czarne kolczyki i czerwone paznokcie. Czarna sukienka podkreślająca bardzo szczupłą talię. No i buty – długie czarne kozaki, na co najmniej 10-cio centymetrowym słupku. Jola wygląda jakby właśnie zeszła ze sceny. Ale nie, Jola wygląda tak zawsze.
-Jeździmy, śpiewamy, wszędzie gramy Wałęsę „Moja Miłość” Janusza Januszewskiego. Jola chaotycznie przewija zdjęcia na telefonie, pokazuje fotografie i krótkie filmiki. Niewyraźne, często poruszone, na każdym jednak wygląda jak zjawisko.
– Jak Wojtek reaguje na Twoją karierę?
– Jakoś to znosi – śmieje się Jola. – Jest wesołym człowiekiem, wygłupiamy się razem, śpiewamy do siebie z samego rana.
– Ale na pierwszym miejscu u Wojtka to są pomidory jednak – po pauzie, bez żalu stwierdza Jola. Ja jestem na drugim miejscu, ale już się z tym pogodziłam.
– Ja jestem więcej żartobliwa, jak ojciec. Matka była piękna, ale taka bardziej płacząca. Przejmowała się losem ludzkim, bo pracowała w szpitalu i każdą śmierć opłakiwała. Nie poświęciła się tak bardzo rodzinie, bo była babcia, a nas było pięcioro i dwie sieroty przygarnięte, a mama poświęcała 24 godziny pracy.