,, Niechby pił, bił, byle był”? Nie, dziś tak to już nie działa. – #Pokolenia 30

Z prof. Magdaleną Śmieją z Instytutu Psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim rozmawia Halina Molka.

To nie jest takie hop-siup postanowić, że będzie się singlem i do szczęścia nie potrzebuje się obrączki na palcu. Małżeństwo lub trwały związek partnerski to bezpieczeństwo, stałe wsparcie, pomoc, towarzystwo i miłość, przynajmniej w tej optymistycznej wersji. Z drugiej strony, niejeden związek tłamsi, unieszczęśliwia, nie pozwala na rozwinięcie skrzydeł. Żaden związek, nawet związek starszych, doświadczonych przez los osób, nie jest gwarancją radości, uśmiechu i szczęścia, choć wiele osób tak właśnie postrzega sam fakt posiadania męża lub partnera. Jak to jest w rzeczywistości? Lepiej żyć solo czy w duecie?

Przez wiele lat naukowcy dowodzili, że małżeństwo przynosi ludziom wiele korzyści, że osoby w stałych związkach uważają się za szczęśliwsze niż te, które związane nie są. Obliczono, że stan zdrowia zamężnych kobiet jest o 4,8% lepszy niż kobiet niezamężnych, a żonatych mężczyzn – aż o 27,9% przewyższa zdrowie kawalerów. Przeprowadzone badania wskazywały, że zamężne kobiety mają (w porównaniu do tych nie posiadających męża) niższe ciśnienie krwi i niższy poziom cholesterolu, natomiast żonaci mężczyźni mniej piją i palą, rzadziej chorują na schorzenia układu pokarmowego, mają mniej problemów ze wzrokiem, niższy poziom cukru i ciśnienie, a do tego – lepiej śpią. I że osoby w związkach rzadziej cierpią z powodu chorób psychicznych, zaburzeń jedzenia, alkoholizmu, a nawet łagodniej przechodzą zwykłe infekcje.

Lepszy stan zdrowia przekłada się na długość życia…

Są badania, z których wynika, że ryzyko przedwczesnej śmierci kobiety nie będącej w związku jest o 50% większe niż śmierci mężatki, a w przypadku mężczyzn ta liczba sięga aż 250%! Inne wykazały, że samotni ludzie w średnim wieku 2,5 razy częściej nie dożywają starości niż ci żyjący w małżeństwie. Analiza danych zebranych w USA wykazała z kolei, że ludzie w związkach znacząco rzadziej umierają z powodu dziesięciu najbardziej rozpowszechnionych typów nowotworu. Wnioski wyciągane z takich statystyk były jednoznaczne: sam fakt zawarcia małżeństwa chroni ludzi przed chorobami i znacząco wydłuża ich życie. I wierzono w to, dopóki nie zaczęto wykrywać nowych, intrygujących zależności. W 2017 r. opublikowano badanie, które rzuciło inne światło na prozdrowotne właściwości małżeństwa. Jego autor, Dmitry Tumin, sprawdził, na ile stan cywilny ponad dwunastu tysięcy osób urodzonych między rokiem 1955 a 1984 wiązał się z ich zdrowiem. I co się okazało? A no to, że choć przedstawiciele starszych pokoleń są zdrowsi, gdy mają współmałżonka, wśród młodszych ta zależność istotnie słabnie, a w grupie młodych kobiet całkowicie znika. Oznacza to, że sam fakt bycia w sformalizowanym związku nie przynosi już kobietom korzyści w postaci lepszego stanu zdrowia czy dłuższego życia.

Dlaczego tak się dzieje? Kobiety traktują partnera jak kulę u nogi, ograniczenie i balast?

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat znacząco zmieniła się funkcja bliskiego związku. Przez wieki posiadanie bliskiej osoby sprzyjało zaspokojeniu najbardziej podstawowych potrzeb. Kiedy warunki życia były trudne, małżeństwo i rodzina pozwalały przeżyć i zapewnić opiekę potomstwu. Tysiące lat temu chodziło o zdobycie jedzenia i ochronę przed zagrożeniami ze strony środowiska naturalnego, niebezpiecznymi zwierzętami, itp. Później rodzina stała się źródłem stabilizacji społecznej i bezpieczeństwa ekonomicznego. Do końca osiemnastego wieku w większości społeczeństw małżeństwo było postrzegane jako instytucja o charakterze ekonomicznym i politycznym. Ceniono romantyczne uczucia, ale miłość nie była warunkiem koniecznym do zawarcia związku, a jej brak nie był powodem, aby go kończyć. Od małżonka oczekiwano opieki, zapewnienia środków do życia, pomocy w prowadzeniu gospodarstwa domowego i wychowania dzieci, a nie długich wieczornych rozmów przy winie. Osoby, które dzięki zawarciu sformalizowanego związku spełniały społeczne oczekiwania, uzyskiwały wyższy status społeczny i ekonomiczny, wsparcie rodziny, przyjaciół i znajomych, a także udogodnienia prawne i przychylność instytucji państwowych. Profity te miały z pewnością bezpośredni wpływ na stan zdrowia i długość życia małżonków.

Obecnie sytuacja się jednak zmieniła. Rozwój gospodarczy oraz przemiany społeczne i kulturowe sprawiły, że ludzie są bardziej samodzielni i niezależni, nie potrzebują partnera, aby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby. I to nawet nie chodzi o relacje z jakimś ,,skończonym dupkiem”, ,,narcyzem” lub ,,Piotrusiem Panem”, ale o te dobre związki, w których nikt nikogo nie krzywdzi i oboje są w nie zaangażowani.

Największa zmiana dotyczy kobiet, które z istot zależnych ekonomicznie i społecznie, pozbawionych praw do stanowienia o sobie i indywidualnego uczestnictwa w życiu społecznym, stały się osobami samodzielnymi, decydującymi o swojej edukacji, karierze zawodowej i planach prokreacyjnych. Kobiety i mężczyźni mają teraz podobne prawa i potencjał: większość z nich może samodzielnie zarobić na siebie, kupić lub wynająć mieszkanie, zatrudnić opiekuna do dziecka, zlecić naprawę pojazdu mechanikowi, wyjść do restauracji, czy jechać na wczasy.

Ta samodzielność i niezależność sprawia, że kobiety oczekują od bliskiego związku zaspokojenia innych niż dawniej potrzeb. Poziom inwestycji w relację, który kiedyś był źródłem dumy i zadowolenia, współcześnie wydaje się niewystarczający.

Współczesne relacje intymne mają przede wszystkim pomagać w osiąganiu samorealizacji i szczęścia. Nie wystarczy już, aby mężczyzna tylko „nie pił i nie bił”, partner ma wspierać osobisty rozwój, rozpalać namiętność i kultywować bliskość. Oczekujemy, że będzie naszym przyjacielem, namiętnym kochankiem, troskliwym rodzicem, dziadkiem, dobrze opłacanym pracownikiem, zaradnym towarzyszem podróży i elokwentnym uczestnikiem spotkań towarzyskich. Wypełnienie tych wszystkich ról jest niezmiernie trudne, więc coraz rzadziej ludzie osiągają pełną satysfakcję w tym zakresie.

Dziś samo bycie w związku nie wystarcza już do tego by być szczęśliwym?

Choć wciąż większość par biorących udział w badaniach deklaruje zadowolenie ze swoich relacji, grupa tych którzy określają się jako „bardzo szczęśliwi” jest coraz mniejsza. W dzisiejszych czasach, aby być szczęśliwym nie wystarczy już tylko być w związku, trzeba być w bardzo dobrym związku.

Niektórzy uważają, że życie w pojedynkę nie jest dla nich – marzą o związku i nawet wiedząc, że to nie zawsze droga usłana różami, chcą nią iść. Nie zdają sobie sprawy na co się skazują?

Tak to, niestety, jest. Wyniki różnych niezależnych badań świadczą o tym, że związki o dużym nasileniu wzajemnej wrogości osłabiają system immunologiczny. Ludzie żyjący w trudnych relacjach mają niższą odporność, szybciej ulegają infekcjom wirusowym. Konflikt w związku sprzyja zapadaniu na choroby, opóźnia procesy gojenia się (rany niezadowolonych ze swoich kontaktów małżonków goją się o 40% wolniej niż par szczęśliwych), a nawet powoduje, że z jelit do krwi przedostają się toksyczne bakterie wyzwalające reakcje zapalne. Kobiety przeżywające konflikt z partnerem wolniej wracają do zdrowia po przejściu choroby nowotworowej. Po 48 miesiącach od otrzymania diagnozy dotyczącej choroby serca, przy życiu pozostaje tylko jedna trzecia osób będących w niesatysfakcjonujących związkach, podczas gdy w grupie szczęśliwych małżonków jest to dwie trzecie. Zadowoleni ze związków pacjenci mają trzykrotnie większe szanse przeżycia 15 lat po operacji serca.

Wysokie wymagania stawiane współczesnym związkom sprawiają, że utrzymanie ich kosztuje znacznie więcej uwagi, pracy i troski niż kiedyś.

Bo ludzie chcą być w naprawdę dobrych relacjach, a nie – w jakichkolwiek. Z badań wynika, że intymne związki są w życiu ludzi coraz ważniejsze, a jednak (a może właśnie dlatego) gdy nie spełniają określonych oczekiwań – kończy się je znacznie częściej niż przed laty. Między innymi z tego powodu rośnie liczba rozwodów. Z drugiej strony, badania pokazują, że jakość związków, które ludzie określają jako szczęśliwe, jest znacznie wyższa niż kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Oznacza to, że jeśli para podoła trudnemu zadaniu stworzenia relacji pełnej bliskości, wsparcia i namiętności, zyski jakie z niej czerpie są większe niż kiedykolwiek wcześniej.

Zakończenie niszczących lub niesatysfakcjonujących relacji wcale nie musi oznaczać nieszczęścia.

Oczywiście. Najnowsze badania pokazują, że spora grupa singli wcale nie różni się poziomem szczęścia od związanych rówieśników, ponieważ z powodzeniem realizuje swoje potrzeby społeczne w relacjach innych niż romantyczne. Osoby nie posiadające partnera mają więcej przyjaciół, częściej spotykają się z rodzicami i rodzeństwem, mają bliższe relacje z sąsiadami i częściej włączają się w życie społeczności lokalnej. Jeżeli potrafią stworzyć krąg bliskich sobie osób i nie czują się samotne, są tak samo spełnione i szczęśliwe jak osoby żyjące w związkach.

To jest bardzo proste i można sobie nawet tłumaczyć, że zawsze można by tak żyć, ale życie szybko weryfikuje te plany i okazuje się, że jednak nie można. Że z czasem ta nasza pełna dyspozycyjność przestaje już kogokolwiek obchodzić, bo koledzy i koleżanki, z którymi dotąd chodziliśmy na spacery mają swoich mężów, swoje wnuki. A to, że mamy wolny wieczór na nikim nie robi już wrażenia…

Znacznie gorszym rozwiązaniem jest niekończące się poszukiwanie idealnego partnera. Świadomi wzajemnych oczekiwań ludzie mogą stworzyć bardzo dobre związki, ale żadna z tych relacji nie będzie, bo nie może być – idealna. Wywindowanie preferencji wobec partnera do poziomu, któremu nikt nie jest w stanie sprostać, może być wyłącznie źródłem frustracji albo wielokrotnego wchodzenia w krótkotrwałe związki, kończące się tuż po ujawnieniu pierwszej wady lub słabości partnera.

Ale zaprzeczenie potrzebie bliskości i wiązania się nie jest zgodne z naszą naturą?

Nie jest. Choć czasem ludzie kultywują takie fałszywe przekonania. Dobrym przykładem są tutaj członkowie internetowej społeczności MGTOW (Men Going Their Own Way), którym zupełnie nie jest po drodze z kobietami. W ich opinii przedstawicielki płci przeciwnej „nie są warte wymagań i poświęceń, jakie ze sobą niosą”, a mężczyźni muszą sobie uświadomić, że „nie są ich niewolnikami” i przestać się z nimi wiązać. Na szczęście nic nie wskazuje na to, żeby taki trend miał zdominować życie społeczne. Z drugiej strony trudno przewidzieć, czy trwałe monogamiczne relacje będą w przyszłości tak powszechne jak teraz. Być może większość ludzi będzie zaspokajała potrzeby przynależności i bliskości w relacjach z różnymi osobami? Nie wiemy też dziś, czy jakość związków będzie spadała, bo wywołane dostępem do internetowych portali randkowych i społecznościowych złudne poczucie nieograniczonych możliwości wyboru partnera zniechęci ludzi do pracy nad sobą.

Póki co wszystkie badania dowodzą, że zadowolenie z intymnej relacji ma większe znaczenie dla poczucia szczęścia niż zadowolenie z każdej innej dziedziny życia: pracy, finansów, przyjaciół, znajomych czy stanu zdrowia. Aby to szczęście osiągnąć, warto te relacje świadomie wybierać i kształtować.

A co radziłaby pani seniorkom? Czy powinny zawalczyć jeszcze o siebie, otworzyć się na życie w związku z mężczyzną? Czy raczej odpuścić dożyć swych dni jako singielki?

Radziłabym przede wszystkim zadbanie o własne potrzeby. Podejrzewam, że większość z tej grupy kobiet przez całe życie troszczyła się o innych – męża, dzieci, pracowników. Teraz jest czas na rozpoznanie „czego ja potrzebuję, a nie czego oczekują ode mnie inni”. Jeśli tą potrzebą jest romantyczna relacja z mężczyzną – radziłabym otwarcie się na taką opcję, poszukiwanie partnera, który spełnia nasze oczekiwania, nie jakiegokolwiek. Jeśli jednak kobieta dochodzi do wniosku, że nie potrzebuje na tym etapie życia intymnej relacji, to nie ma sensu jej szukać na siłę. Można żyć szczęśliwie dzieląc czas na spotkania z przyjaciółkami, dziećmi i własne pasje i zainteresowania. Dobre będzie to, co jest dobre dla nas, a nie co inni uważają za „właściwe”.

– Dziękuję za rozmowę.