Kobieta nieco luksusowa
Nie zastawiała się nad tym, czy jest, a właściwie czy była, kobietą luksusową. Chociaż dobrze pamięta czasy, kiedy w Gdyni, do pięknego mieszkania przy ul. Świętojańskiej, przychodzili krawcowa i szewc, którzy obszywali mamę i ją, oczywiście. Teresa miała także na stałe guwernantkę, dzięki której do dzisiaj płynnie posługuje się językami angielskim, niemieckim i francuskim, a także gra na pianinie. Z tamtych czasów pochodzą też wspomnienia o niani. Dzięki zgromadzonemu przez rodzinę majątkowi spędziły z mamą wojnę niemal luksusowo, wynajmując całe piętro kamienicy w Gdyni. – No i służba. Zawsze w domu była służba – dodaje pani Teresa.
W tę opowieść wpisana jest również pełna tajemnic historia, która związana jest z jej biologicznym ojcem. Mama wyszła za mąż za jednego z braci bliźniaków. Umarł, gdy Teresa miała 2 latka. Jednak w rodzinnych albumach nikt nie znajdzie jego zdjęć. Żadnych ślubnych fotografii. Przecież w tamtych czasach musiał być portret ślubny. A tu nic. Tylko jedno zdjęcie wciąż krążyło po albumach. Zdjęcie jego bliźniaka, który zginął w Katyniu, a przed wojną często odwiedzał w Gdyni małą Tereskę.
Szalenie nowoczesne i postępowe
– Moja mama była szalenie nowoczesna. Nie miałam przed nią żadnych tajemnic. Słyszę teraz, że dziewczyny się od koleżanek dowiadują o menstruacji. O aborcji. O ciąży. My rozmawiałyśmy na każdy temat. Wszystkich moich wzdychulców (pani Teresa ma na myśli absztyfikantów – przyp. red.) mama pierwsza musiała zaakceptować – wspomina pani Teresa. – Mama była cudowna, potrafiła się przystosować do wszelkich zmian… – dodaje. A nie było to łatwe. Przyzwyczajona do służby z dnia na dzień musiała zaakceptować trudy pracy w kuchni. Bardzo polubiła męża córki i kibicowała ich małżeństwu, choć Teresa wyszła za niego, mając tylko 16 lat. – Zacny to był bardzo człowiek. Lwowiak – wspomina pani Teresa. – Ale nam się nie ułożyło. Przypuszczam, że to z powodu ogromnej różnicy wieku. Marian miał 28 lat, jak się pobraliśmy. Dlatego bardzo się cieszę, że sobie ułożył życie. Bardzo, naprawdę. Mnie już wtedy, choć miałam małe dziecko, gnał świat.
Byłam królewną Makuszyńskiego
Tak naprawdę zaczęło się od wyjazdów na narty do Zakopanego. Tam pani Teresa poznała całą ówczesną warszawską bohemę: – Kornela Makuszyńskiego, Juliana Tuwima – ja ich wszystkichznałam – mówi. – Makuszyński mówił do mnie „moja królewno”. Odradzali mi to Pomorze warszawiacy i przekonali mnie do stolicy. A ponieważ byłam świeżo po rozwodzie, sprzedałyśmy nasz dom na Wybrzeżu i zabrałam synka z mamą do Warszawy. Tam kupiliśmy działkę w Falenicy, rozpoczęliśmy budowę domu, a ja zaczęłam karierę inspicjentki w telewizji przy Ratuszowej. Jak stamtąd wyleciałam, to był, zdaje się 1956 r., to zaczęłam pracę w Polskim Związku Motorowym, a potem w 1959 r. zaczęłam organizować pokazy mody – dodaje pani Teresa. Najczęściej wyjeżdżała na pokazy z domem mody Leda i ze Stołeczną Estradą. To właśnie to zajęcie umożliwiło jej liczne podróże po Polsce. – Doszłam do wniosku, że powinnam zająć się pracą, w której będę mogła korzystać ze znajomości języków, zwłaszcza niemieckiego. A wówczas właśnie powstała reprezentacja Linii Lotniczych INTERFLUG i tym samym otworzyło mi się okno na świat. Najpierw wylądowałam w Bejrucie. Po Libanie była Jordania i wiele innych państw – wspomina. W czasie krótkiego powrotu do Polski prowadziła kawiarnię Klakson na Rydgiera. – Z całej Warszawy do mnie ludzie przyjeżdżali na befsztyki – uśmiecha się pani Teresa. – To było wtedy najlepsze bistro w Warszawie – dodaje. Historię z Klaksonem zakończyła sprawa, jak to mawia pani Teresa, ze wzdychulcem (dość popularnym, bo wzdychała do niego nawet pewna znana aktorka), za którego przyczyną, a właściwie za przyczyną jego byłej żony z syndromem Otella, pani Teresa miała spore kłopoty. Wtedy postanowiła, że wyjedzie do Turcji, a potem – do Iraku.
Dyplomy na 80. urodziny
Po 10 latach wojaży pani Teresa postanowiła, że wróci do Polski. Wszechświat jednak miał dla niej inne plany. Okazało się, że w domu w Falenicy nie ma już dla niej miejsca. W pierwszy dzień Bożego Narodzenia w 1978 r., przy stole wigilijnym w Budapeszcie, gdzie zaprosiła syna i mamę, dowiedziała się, że syn się żeni i nie będzie dla niej miejsca w Falenicy, więc wróciła do Iraku. – Dzięki znajomemu dostałam pracę w ekskluzywnym showroomie w Abu Dhabi – opowiada pani Teresa. Prowadziła go trzy lata, a potem otworzyła własny sklepik Bonjour Boutique w hotelu Le Meridien.
Jej przygoda z modą i sztuką wymagała jednak, jak uznała, pogłębienia wiedzy. Dlatego w wieku 75 lat postanowiła studiować zaocznie historię sztuki w Regent Academy of Arts, dodając do tego dwa lata architektury wnętrz. Kiedy skończyła obydwa kierunki, miała 80 lat i cały czas prowadziła prestiżową galerię sztuki w Dubaju. Trwało to 14 lat. Tamten okres pani Teresa wspomina jako czas luksusu – obcowanie ze sztuką z całego świata, piękne mieszkania, drogie samochody. – Azis, znajomy, a właściwie przyjaciel, któremu prowadziłam galerię, bardzo mi pomógł przy otwarciu własnej. Wspaniały człowiek! Poszłam do niego i mówię: „Wiesz co, Azis, po co tobie taka wielka galeria? Po co płacić taki wielki czynsz? Przedzielmy ją na pół, będziesz miał połowę swoją, a druga będzie moja”. On do mnie na to, że to jest dobry pomysł. I sprzedawałam obrazy, ale bez ram, bo ramy miał on. A ja sprowadzałam np. porcelanę z naszego Bolesławca. Szła jak woda – wspomina pani Teresa. – W końcu jednak postanowiłam wrócić do Polski na dobre. Był rok 2012, a mnie coś podkusiło, by przed wyjazdem spróbować biznesu ze znajomą Niemką. Ona też taka dusza artystyczna, znała się na sztuce, więc myślała, że wszystko pójdzie jak z płatka. Niestety, wybrała złe miejsce na galerię. Piękne, ale martwe. W tym czasie zginął jej syn i ona kompletnie wycofała się z życia. A ja zostałam ze wszystkim sama. Nic nie sprzedawałam i mimo, że udało mi się wybłagać u szejkini bezczynszowy rok, i tak zostałam z ogromnymi długami. W 2013 r. znajomy Irańczyk poprosił, bym poprowadziła mu galerię w Berlinie. Z galerii nic nie wyszło, ale miał stadninę koni i potrzebował kogoś z angielskim. Finalnie przepracowałam u niego rok w biurze, potem wróciłam do Emiratów, by wszystko polikwidować, pozamykać sprawy. I znów dobry człowiek pojawił się w moim życiu. Przyjaciel, Polak, który ma biuro podróży w Cejlonie, który wiedział o moim bankructwie, zaprosił mnie do siebie, bo potrzebował polskiego przewodnika, by oprowadzać wycieczki z Polski – kwituje Pani Teresa.