– Zaczęło się wszystko w latach 70. Rozpocząłem właśnie pracę i starszy kolega namówił mnie do zbierania monet i zapisania się do numizmatyków. Zarabiałem wtedy niewiele ponad 1000 zł, a moneta potrafiła kosztować nawet 100 zł! Oczywiście taka kolekcjonerska. Byłem w takim amoku, że wszystko odkładałem na zakupy. Odmawiałem sobie czasem nawet wypicia piwa, aż w pewnym momencie poczułem, że to zbyt duże obciążenie, że mnie po prostu nie stać, więc sobie odpuściłem tak duże zaangażowanie – tak rozpoczyna swoją opowieść o zamiłowaniu do zbierania numizmatów pan Wacław Jaroszewski, którego spotkałem na jednej z warszawskich giełd dla zbieraczy.
Z wykształenia pan Jaroszewski jest elektronikiem i całe zawodowe życie spędził w swojej specjalności. Często na samodzielnych i odpowiedzialnych stanowiskach. – To zbieranie monet było pewnym wytchnieniem od stresu związanego z pracą. Po przyjściu do domu zasiadałem do swoich kolekcji, przegladałem katalogi, czytałem o co ciekawszych okazach w zbiorach kolegów itp. To wszystko dawało ukojenie, bo nawet jeśli było coś ekscytującego w czytanych tekstach, to był to zupełnie inny rodzaj ekscytacji niż stałe myślenie o poprawności wykonanych pomiarów elektrycznych i opinii wydanych w tym zakresie.