Postanowiłem zrealizować swój przepis na szczęście – #POKOLENIA 24

Czego potrzeba, by zostać szczęśliwym polskim nomadą w drugiej połowie życia? Kampera, sporych oszczędności, solidnej emerytury – powiedzą niektórzy. No i zdrowia. Pan Krzysztof sprzedał dorobek życia, przeszedł poważną operację i postawił wszystko na jedną kartę. Jego historia to przede wszystkim opowieść o odwadze. Odwadze życia na własnych zasadach, na przekór pukającym się w czoło znajomym i rodzinie. Życia z założeniem, że musi się udać, bo – co prawda – plan B istnieje, ale jest przewidziany dopiero za 30 lat. Może nawet później. Z Krzysztofem Legieniem, 64-letnim polskim kamperowcem w podróży do Alicante, rozmawia Marzena Michałek.

No ładnie. Wszyscy tylko powtarzają #zostańwdomu, a pan właśnie rozbija się po Walencji. Skąd ten pomysł?

Pomysł zrodził się w mojej głowie około 2-3 lata temu. Oczywiście wtedy nie wiedziałem jeszcze, że w pierwszą podróż udam się do Hiszpanii, w tym do Walencji. Powiem szczerze – nie wzorowałem się, podejmując taką decyzję, na ludziach w moim wieku, którzy będąc już na emeryturze lub rencie, podróżują kamperem. Oczywiście wiedziałem, co to jest kamper, jaka jest jego specyfika jako pojazdu mechanicznego, lecz nie miałem jeszcze zielonego pojęcia, jak ugryźć ten temat. Wiedziałem tylko, że bardzo chcę za parę lat podróżować kamperem. Nigdy nie stroniłem od zwiedzania świata. Byłem w kilkudziesięciu krajach, głównie azjatyckich, nie omijałem również bliższych stron. Najbardziej ciągnęło mnie – i tak jest nadal – do ukochanych Indii, w których byłem kilkakrotnie. Byłem też kilka razy w Nepalu, Uzbekistanie, Tadżykistanie, Rosji, Zjednoczonych Emiratach Arabskich itd. Zawsze podróżowałem indywidualnie lub z kolegą. Kiedy w 2012 r., w wyniku zakrzepowo-zarostowego zapalenia żył, konieczna była amputacja lewej nogi, nie spocząłem na długo i za kilka miesięcy, w protezie, udałem się sam w kolejną podróż do Indii. Potem były kolejne wycieczki, a obecnie w mobilnym, bardzo wygodnym, domu przemieszczam się po południowej Europie.

Jak długo dojrzewało w panu marzenie o przygodzie w kamperze?

Myślę, że to marzenie zaistniało nagle, spontanicznie. Nie musiało czekać na dojrzewanie. Pomyślałem o tym, zrobiłem szybką analizę i marzenie zostało zaakceptowane przez siebie samego do realizacji.

Jak się zmienia marzenia w plany, a potem w fakty?

Trochę trudne pytanie. Zmiana marzeń w fakty to nic innego jak wdrażanie, wdrażanie i jeszcze raz wdrażanie… Nie powinniśmy robić tzw. małpki, czyli iść w róg pokoju, przykucnąć, napiąć mięśnie i umysł, a następnie czekać, aż emocje same osłabną. Tego nie wolno. Róbmy wszystko, co możemy, aby marzenie stało się rzeczywistością. Choć z założenia to niby proste, jednak niekiedy trudno to zrealizować. Dlatego nie wszyscy osiągają swoje cele. Jednak zawsze powinniśmy, gdzieś za horyzontem, widzieć punkt, do którego dążymy.

Jest pan pogodnym człowiekiem, jak sam pan o sobie mówi. To pomaga w spełnianiu marzeń?

Ależ oczywiście. Pogoda ducha bardzo pomaga w realizacji marzeń. Jak z natury smutny człowiek może mieć motywację? Wszystko wtedy idzie powoli, ślamazarnie. Nie wyobrażam sobie smutasa, który jeździ kamperem i zwiedza inne kraje. Nie wyobrażam sobie smutasa, który kupuje garnitur, na którym tak bardzo mu zależy. Czy ma potem radość z zakupu? Z pewnością nie. Wesoły charakter niesamowicie pomaga w życiu i pozwala na zjednywanie sobie podobnych ludzi.

Zmiana marzeń w fakty to nic innego jak wdrażanie, wdrażanie i jeszcze raz wdrażanie…

Wiele osób samodzielnie przerabia i mebluje swoje kampery, przygotowując je do podróży. Czy w pana przypadku też tak było?

Kupiłem kampera Pilote Pacific 690. W momencie zakupu miał wszystko, co jest potrzebne do podróżowania. Jednak chciałem doposażyć go w rzeczy, które byłyby przydatne konkretnie dla mnie. Zainstalowałem telewizor w sypialni i dodatkowe oświetlenie w środku i na zewnątrz, wymieniłem całą tapicerkę oraz dwie butle gazowe na nowe, z możliwością tankowania na każdej stacji benzynowej w całej Europie. Zmieniłem firanki i zasłony. Wyprałem wykładzinę podłogową i dokonałem jeszcze kilku drobnych zmian. Sam tego nie robiłem. Zajęła się tym specjalistyczna firma.

Ma pan jakichś mistrzów, których podgląda w podróży kamperem?

Absolutnie nie. Wydaje mi się, że każdy kamperowicz ma swoje sposoby, swój styl podróżowania. Nie chcę niczego powielać. Chcę to robić na własnych zasadach. Oczywiście wymieniam się nieraz z moimi pobratymcami informacjami o ciekawych miejscach, np. gdzie można postawić kampera na kilka dni, ale reszta to podróżowanie według moich założeń.

Wszyscy, oprócz dwóch osób, pukają się w czoło. To ludzie, którzy siedzą całymi dniami w wygniecionym fotelu z pilotem w ręku. Nie otaczam się takimi osobami, bo potrafią tylko i wyłącznie odbierać człowiekowi entuzjazm.

Podróżuje pan z psem, Tofikiem. Nie odczuwa pan czasami braku ludzkiego towarzysza? Zmiennika za kierownicą?

Aby odpowiedzieć bardzo precyzyjnie na to pytanie, musiałbym zagłębić się za bardzo w moją prywatność. Powiem tylko, że ten kochany futrzak, Tofik, jest istotą, która daje mi dużo szczęścia, radości i uśmiechu. Dzisiaj to on zajmuje miejsce obok kierowcy. Oczywiście obecność drugiej osoby jak najbardziej może sprawiać przyjemność, jednak obecnie jest, jak jest. Absolutnie nie mogę jednak wykluczyć, że kiedyś będzie towarzyszył mi ktoś jeszcze. Co do drugiej części pytania, z tym nie ma najmniejszego problemu. Jeśli podczas jazdy czuję zmęczenie lub senność, parkuję kampera na najbliższym parkingu i kładę się, aby odpocząć. To jest właśnie zaleta takiej formy podróżowania.

Co na pana pomysł powiedziała rodzina, przyjaciele?

Na to pytanie odpowiem wyjątkowo krótko. Wszyscy, oprócz dwóch osób, pukają się w czoło. To ludzie, którzy siedzą całymi dniami w wygniecionym fotelu z pilotem w ręku. Nie otaczam się takimi osobami, bo potrafią tylko i wyłącznie odbierać człowiekowi entuzjazm.

Co pana zachwyca w takich wyprawach najbardziej?

Krajobrazy, krajobrazy i jeszcze raz krajobrazy. Jestem miłośnikiem tego wszystkiego, co mogę podziwiać własnymi oczami. Jestem w stanie godzinami spoglądać na morze, góry, gdzieś daleko, prawie za horyzont. Wschody słońca, zachody, przepiękne formacje chmur. Czyż to nie jest piękne? To wszystko jest dla mnie najważniejsze w podróży, oprócz Tofika oczywiście i własnego zdrowia.

Ile krajów już pan zwiedził?

Szczerze powiem, że nie liczyłem. A może jednak pokuszę się i to zrobię. Liczę, liczę… Oj, 40 państw z pewnością. Najchętniej wracam, tak jak już wcześniej powiedziałem, do Indii. To niezwykły kraj. Mówi się, że Indie to zjawisko. I coś w tym jest. Wszystko tam jest inne. Nie ma (moim zdaniem) takiego drugiego kraju na świecie. Indie to fenomen. Jedni je kochają, inni nienawidzą. Ja kocham.

Najpiękniejsze podróżnicze wspomnienie?

Hm, powinienem oczywiście odpowiedzieć, że jakaś sytuacja w Indiach. Jednak, z całym szacunkiem dla tego kraju, na pierwszym miejscu stawiam podróż kamperem. Co prawda nie miałem jeszcze jakiegoś wspaniałego doświadczenia, które mógłbym oprawić w ramki, ale ujmując to ogólnie, podróż moim mobilnym domem jest z pewnością moim najwspanialszym doznaniem podróżniczym. Oby to trwało nadal. Przecież jeszcze tyle do zwiedzenia w tej trasie. Portugalia, Maroko…

W swoich licznych podróżach poznał pan zapewne wielu ludzi. Czego się pan od nich dowiedział?

Może wydać się to dziwne, ale moje bezpośrednie kontakty z tubylcami w danych krajach miały charakter okazjonalny. Nie oznacza to, że jestem odludkiem. Absolutnie nie. Po prostu koncentruję się na zwiedzaniu, przemieszczaniu się, poznawaniu pięknych miejsc. Oczywiście kontakty takie istnieją, jednak nie są głównym punktem moich podróży.

Jak wygląda proces przygotowania do podróży? Jak pan ją planuje? Ile trwa?

Ci, którzy mnie bliżej nie znają, otwierają oczy ze zdziwienia, gdy widzą, że do jakiegoś, nawet dalszego, wyjazdu przygotowuję się np. jeden dzień. Oczywiście jeśli planuję przelot samolotem, to bilet kupuję z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, natomiast sam proces pozostałych przygotowań i pakowania rzeczy trwa nieraz kilkadziesiąt minut. W danym kraju bilety na transport kupuję z biegu. To samo dotyczy hoteli. Pełna spontaniczność. Pozostałe decyzje, co do bliższych wyjazdów, następują zazwyczaj w ciągu kilku, kilkunastu minut. Szybka rezerwacja hotelu, kilka ciuchów do plecaka i w drogę. Mój rekord to chyba wyjazd w maju tego roku na kilka dni do Sopotu. Od podjęcia decyzji do uruchomienia auta minęło ok. 20 min.

Wiele osób marzy o podróżowaniu kamperem. Niestety, dla większości polskich emerytów takie wojaże są poza ich zasięgiem finansowym. Jak pan sobie z tym radzi?

No tak, to jest problem. Większość starszych ludzi, których widzi się w kamperach na południu Europy w sezonie zimowym, to Niemcy, Holendrzy, Belgowie, Anglicy. Wiadomo przecież, że nie ma mowy o zakupie kampera przez polskiego emeryta, który żyje tylko i wyłącznie z pieniędzy otrzymywanych od ZUS-u. Jak ja sobie z tym radzę? Ano bardzo prosto. Wszystko sprzedałem, zamieszkałem w bardzo przestronnym i wygodnym kamperze, bo to był mój CEL i moje MARZENIE. Mam w nim wszystko, co jest potrzebne człowiekowi do życia. Dosłownie wszystko. Owszem, kamper to nie to, co 2-pokojowe mieszkanie, ale na powierzchni 16 m2 mam wszystko, czego potrzebuję. Zadano mi ostatnio pytanie, gdzie mieszkam.  Teraz jestem nomadem. Co będzie kiedyś, tego nie wiem. Tak daleko nie będę sięgać. Nie ma to żadnego sensu. Co będzie, to będzie, i to niezależnie od tego, czy będę mieszkać w kamperze, czy też w tradycyjnym domu. Teraz mieszkam tam, gdzie chcę, a do tego mam przed domem ogród aż po horyzont. To jest moje bogactwo. Mam też oczywiście rentę i jakieś tam zaskórniaki…

Wszystko sprzedałem, zamieszkałem w bardzo przestronnym i wygodnym kamperze, bo to był mój CEL i moje MARZENIE.

Gotuje pan posiłki sam z lokalnych składników?

Gotuję sam. Póki co mam jeszcze sporo produktów kupionych w Polsce przed wyjazdem. Nie będę chodził po restauracjach, gdyż, wiadomo, drożej, a z drugiej strony zrobić jakiś obiadek w kamperze to wielka przyjemność. Mam bardzo duże lodówkę i zamrażalnik, do tego sporo miejsca w szafkach. Jest więc gdzie przechowywać artykuły spożywcze. Dla Tofika wziąłem z Polski puszki, a gdy się skończą, będę kupował w lokalnych sklepach. Jestem wegetarianinem, więc obiad dla mnie to nie problem. Lubię ryż z warzywami, makaron w każdej postaci. A kiedy będą młode ziemniaczki, to do nich koperek i kefirek. Uwielbiam.

Czy jest takie miejsce, o którym pan marzy, a do którego nie udało się jeszcze nigdy dotrzeć?

Tak, to południowy Iran i maleńka wysepka Tabarca. Pierwsze marzenie jest oczywiście do zrealizowania, ale nie na dzisiaj, natomiast drugie jest w zasięgu ręki. Wysepkę Tabarca widzę już z okien mojego kampera, którym stoję od dwóch dni kilka kilometrów na południe od Alicante. Wyspa ta to mały skrawek ziemi zamieszkały przez kilkadziesiąt rodzin. Kilka uliczek, jeden plac, jeden kościół, mnóstwo palm. Jest przeurocza i bardzo klimatyczna. Kilka lat temu dowiedziałem się o jej istnieniu i zauroczyłem się tym skrawkiem lądu. Non stop chodziło mi po głowie, aby kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości, dostać się na nią i pochodzić po urokliwych uliczkach. A teraz widzę ją z okien mojego kampera. Za kilka dni przemieszczę się kilkanaście kilometrów na południe, skąd pływają małe promy na Tabarcę. Marzenie stanie się faktem – mocno w to wierzę.

Podróżowanie to pana przepis na szczęście? Pomysł na emeryturę?

Każdy ma inne potrzeby. W moim subiektywnym odczuciu obecnie jestem bardzo szczęśliwy. Realizuję swój przepis na szczęście. Ale podkreślam – to jest mój przepis. Jeśli ktoś inny czuje się spełniony, malując obrazy, to jak najbardziej może mówić, że tak właśnie realizuje swój sposób na szczęście. Widzę z okien kampera Morze Śródziemne, z okien sypialni – gwiazdy na niebie, widzę je również przez duże okno dachowe. Jestem naprawdę bardzo szczęśliwy. Czy to jest pomysł na emeryturę? W przyszłym roku przejdę na nią, rezygnując jednocześnie z obecnej renty. Chcę realizować swoje marzenia tak długo, jak będzie to możliwe, więc emerytura nie powinna mi w tym przeszkadzać.

Warto słuchać głosu swojego serca czy to jednak zbyt ryzykowne?

Jak najbardziej warto słuchać głosu swojego serca. Zawsze jednak istnieje ryzyko, że coś pójdzie nie po naszej myśli. Całe nasze życie, od narodzin aż do śmierci, to pasmo wielu wspaniałych chwil, ale jednocześnie wielu takich, których nie chcemy. Oczywiście są ludzie, którzy bardzo asekurancko podchodzą do wszystkiego, inni zaś nie boją się podejmować wyzwań. Z całą pewnością należę do tych drugich, gdyż nie chciałbym w ostatnich minutach swojego życia powiedzieć, że zmarnowałem dany mi czas. Nie boję się ryzyka i być może dlatego jestem bardzo, ale to bardzo szczęśliwy.