Starzy ludzie nie istnieją?
Małgorzata Węglarz to pisarka młodego pokolenia, która upodobała sobie tematy uważane za tabu. Jej dwie ostatnie książki poświęcone są starzeniu się i umieraniu. Skąd takie zainteresowania, kto myśli częściej o śmierci – młodzi czy starzy – i co wpływa na postrzeganie starości w Polsce? Na te i inne pytania Małgorzata Węglarz odpowiedziała Marzenie Michałek i Aleksandrze Laudańskiej podczas spotkania Klubu Pokoleń, które odbyło się 10 czerwca w Klubokawiarni Międzypokoleniowej NASZA.
Marzena Michałek: Inspiracją do naszego spotkania stała się pani książka Starzy ludzie nie istnieją. To kolejny, dosyć niszowy, temat, jaki wybrała pani po opisie branży funeralnej w Polsce. Dlaczego wydał się wart uwagi? Misyjny? Bo chyba nie clickbajtowy?
Małgorzata Węglarz: Starość, tak jak śmierć, to temat, o którym się nie mówi. Kolejne tabu, które spychamy na margines. Nie mówimy o nim, chociaż dotyczy każdego z nas. Wychodzę z założenia, że o wszystkim należy rozmawiać. Dane zagadnienie nie zniknie tylko dlatego, że będziemy starali się zamieść je pod dywan. Temat jest wart uwagi, ponieważ społeczeństwa się starzeją, zmieniają się priorytety różnych grup społecznych. To już nie grupa młodzieży jest tą największą w Polsce, a pokolenia 55+. Wiele w naszym kraju musi się zmienić. Starsi ludzie zupełnie nie odpowiadają swoim poprzednikom z minionych lat. Dlatego uznałam, że czas najwyższy obalić mity, stereotypy i mówić o tym, co ludziom nie mieści się w głowie: starość to etap, a nie koniec życia.
Aleksandra Laudańska: Śmierć, starość. Pisze pani thrillery, prowadzi kanał na TikToku, gdzie wyjaśnia pani różne zagadnienia związane z umieraniem. Cieszą się one dużym zainteresowaniem. Skąd takie upodobania u młodej kobiety?
M.W.: Śmierć interesowała mnie od wczesnych, nastoletnich lat. Fascynowała mnie fasada domu pogrzebowego w moim rodzinnym mieście. Nikt nie chciał udzielić mi odpowiedzi na pytania: „Co tam się dzieje? Jak wygląda taki zakład od środka? Czym jest trumna? A pogrzeb?”. Brakowało mi tych podstawowych informacji. Kwestie rytuałów pogrzebowych, przesądów, a zwłaszcza ceremonii pogrzebowych, wydają mi się niezwykłe. Na świecie każda kultura posiada własne rytuały, a branża pogrzebowa w końcu postanowiła dostosować się do współczesnych wymagań. Pojawiają się usługi, które mają pomóc wesprzeć żywych, doświadczających straty. Uważam, że edukowanie na ten temat oswaja śmierć. To jest naturalna kolej rzeczy, a nie coś, co się nam na złość przytrafia. Tak samo starość. Ludzie totalnie nie myślą o tym, jak wielki mamy na nią wpływ. Zamierzam to zmienić.
A.L.: Kto częściej myśli o śmierci – młodzi czy starzy? Badanie The Truth About Age sprzed kilku lat wykazało, że najbardziej śmierci boją się 20-latkowie, a o starzeniu się najczęściej myślą 30-latkowie.
M.W.: Wydaje mi się, że każdy myśli o śmierci. Kiedy tylko dociera do naszej świadomości nieuchronność końca życia, w taki czy inny sposób poddajemy się zadumie. Zwłaszcza że najbardziej przeżywamy śmierć naszych bliskich. Aczkolwiek podczas prowadzenia badań do książki Starzy ludzie nie istnieją stwierdziłam, że osoby po 80. roku życia zdecydowanie mniej o niej mówią niż 30-latkowie.
M.M.: A ageizm? Ma się w Polsce dobrze?
M.W.: Ma się wręcz fenomenalnie. Młodość, ta wczesna, święci triumfy, kult młodości, pięknego ciała każe nam odwracać wzrok od tego, co nie wpisuje się w schemat. Sama, kończąc 30 lat, miałam wrażenie, że moja dobra część życia dobiega końca. To okropna bzdura! Ale wciąż mówi się o tej trzydziestce, jakby to była jakaś magiczna granica. Biorąc pod uwagę fakt, że kobieta w Polsce przeżywa przeciętnie ponad 80 lat, to 30 to nawet nie połowa. Spotkałam się już z wieloma opiniami, że mi czegoś nie wypada. Moim zdaniem to obrzydliwe i gdybym mogła wymazać ze słownika zwrot nie wypada, zrobiłabym to bez wahania. Odmawia się nam konkretnego ubioru, makijażu, a nawet aktywności, które w ogólnym zrozumieniu są już dla nas nieodpowiednie. Nie zgadzam się! Miłość może nas spotkać w każdym wieku, kolorowe włosy przystoją starszym paniom tak samo, jak czerwona szminka. Dobra zabawa również nie zna wieku. Co więcej, z upływem lat wrzuca się nas do szufladek z osobami, którym czegoś brakuje. Na przykład na rynku pracy.
M.M.: Z jakimi przejawami ageizmu spotkała się pani podczas pisania książki?
M.W.: Bardzo często słyszę, że jestem „siksą”, która nie wie, o czym pisze. Nieważne, jak wiele lat poświęciłam badaniom, obserwacjom. Po co kobieta w moim wieku zawraca sobie głowę śmiercią? Powinnam skupić się na dzieciach. Fakt, że nie ciągnie mnie do ich posiadania, najwyraźniej nie jest dla wielu żadnym argumentem. Moi rozmówcy narzekali na wykluczenie z towarzystwa, wyśmiewanie ich prób zaangażowania się w nowy związek, no i oczywiście miejsce pracy: wciąż panuje kult „młodego, dynamicznego zespołu”.
M.M.: Czy, pani zdaniem, coś się zmieni, jeśli przestaniemy mówić o starości jak o tykającej bombie?
M.W.: Jestem tego pewna. Jeżeli zaczniemy rozmawiać i pokażemy, że starość to nie tylko wygodne kapcie i program telewizyjny, możemy wiele zyskać. Jestem wielką fanką pokazywania ludzi w każdym wieku w mediach, reklamach, filmach. Może w końcu uda nam się odkleić „babciność” od kobiet po 60. roku życia. Pokażmy badania, które wskazują na to, jak możemy zacząć dbać o naszą starość już w młodości. Przestańmy infantylizować osoby starsze, traktować je jak naiwne dzieciaki. Mówienie o tykającej bombie powoduje panikę i stawia starość w bardzo złym świetle. Wydaje mi się, że jest to jeden z powodów, dla których tak się jej boimy.
M.M.: Osią narracyjną reportaży w książce jest kult młodości i w tej opozycji stawia pani ludzi dojrzałych i starszych. Odnosi się wrażenie, że wszyscy, którzy nie wpisują się w tę narrację, są skazani w naszym kraju na samotność, opuszczenie czy – jak w opisywanym przez panią badaniu grup facebookowych przeprowadzonym przez naukowców Yale w 2013 r. – uśmiercenie po 69. roku życia. W Polsce nie ma miejsca na dobre wiekowienie?
M.W.: Jeszcze nie. Potrzeba będzie lat edukacji, informacji, że wiek nie jest naszym wrogiem, a młodość nie musi być zachowana za wszelką cenę. W Polsce mocno opieramy się na stereotypowym podejściu do starości. Trudno się dziwić. Dziecko usłyszy od swojej matki w tramwaju, że ma być cicho, bo TA pani je zabierze. TĄ panią jest najczęściej seniorka. W ten sposób dziecko zaczyna kojarzyć: stare = złe. Czarownice, złe kobiety, próbujące sprowadzić dzieci na manowce w bajkach to najczęściej pomarszczone staruszki. Takie skojarzenie nie pomaga w budowaniu zrozumienia wieku i jego przymiotów.
M.M.: Podczas spotkania z prof. Izdebskim, seksuologiem, dużo rozmawialiśmy o seksualności osób dojrzałych. Przyznam, że mocno skonsternował mnie temat przemocy seksualnej stosowanej wobec osób starszych, ale też i przez nie! Z Magdaleną Niewęgłowską, edukatorką seksualną, omówiła pani w książce ten temat dosyć szczegółowo. Była pani poruszona skalą nadużyć seksualnych przypisywanych osobom starszym? Co gorsze – ich ofiary też już są seniorami, a nie mają zasobów, by o tym mówić, by przepracować traumę. Problem w Polsce jest całkowicie zamieciony pod dywan…
M.W.: To jest szalenie ważny i nieprawdopodobnie pomijany temat. Problem jest złożony. W sytuacjach przemocowych często automatycznie wykluczamy starszych, ponieważ w naszym mniemaniu muszą być niegroźni. Z drugiej strony znalezienie konkretnych danych przeciwko starszym, którzy dopuszczają się nadużyć, jest niemal niemożliwe. Problem leży dużo głębiej, niż może się wydawać. U jego podstaw znajduje się najczęściej patriarchalny system zbudowany na autorytecie kogoś starszego, mądrzejszego. Poddanym mu osobom nie wolno się odezwać, ponieważ ich opinia nigdy nie będzie wysłuchana. Problemem z nadużyciami seksualnymi jest to, że utożsamiamy je z obcymi. Ciężko uwierzyć, że ukochany tatuś czy babcia kierują swoje zachowania seksualne na wnuki. Sam ten fakt przyczynia się do negowania nadużyć, a co za tym idzie, przyzwala się na ten proceder. Prawdą jest, że sprawcami nadużyć seksualnych są najczęściej osoby bliskie ofiarom. Większość z nich mieszka na co dzień ze swoim oprawcą. Odezwać się nie wolno, bo przecież nikt nie uwierzy, że nestor rodu mógłby dopuścić się czegoś tak haniebnego.
Jak się jednak okazuje, zmiany w funkcjonowaniu erotycznym mężczyzn sprowadzają ich na desperackie tory. Częste flirty z personelem medycznym, niechciane, ale bardzo intensywne, zaloty mogą mieć na celu udowodnienie, że mężczyzna jeszcze jest widzialny przez młodsze kobiety. Osoby leżące mogą dotykać miejsc intymnych swoich opiekunów oraz silić się na wulgarne komentarze. Sprawni na tyle, aby móc udowodnić swoją męskość, zaczynają polować na dziewczynki. Wszystkie te ocierania, poklepywania, głaskania szybko zamieniają się w poważne nadużycia, prowadzące do wieloletnich, często nieuleczalnych traum. Najgorsza sytuacja panuje na wsiach oraz w zamkniętych społecznościach. Często nawet sąsiedzi zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje za płotem, ale ponieważ problem jest im znany z własnego doświadczenia, nie są wyciągane konsekwencje. To niezwykle konfrontujące dla człowieka dowiedzieć się, że jego ojciec lub matka molestują jego dziecko. Najczęstszą reakcją jest więc wyparcie, zrzucenie winy na ofiarę, posądzanie jej o to, że zmyśla albo że zrobiła coś, co do tego doprowadziło. Ogromną tragedią jest to, że znaczna część kobiet przyzwala na to, ponieważ bez taty, dziadka nie byłyby w stanie samodzielnie funkcjonować. Wówczas nieważne, jak wielkie bywają nadużycia, gdy kobiety nie mają dokąd pójść i gdzie się zwrócić, a ich skargi często zbywa się tym, że „tak już jest”.
Bardzo ważne jest edukowanie społeczeństwa w zakresie seksualności oraz naruszania prywatności tej sfery życia. Bez tego problem będzie jedynie narastał, a zamiast karać sprawców, będziemy uciszać ofiary. O przemocy seksualnej w miejscach pracy i miejscach publicznych mówi się coraz więcej. Czas najwyższy zauważyć, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami prywatnych domów.
M.M.: Szalenie interesujący jest opisany przez panią projekt muzyczny The Caretaker – Everywhere at The End of Time (Opiekun – wszędzie na końcu czasu – przyp. red.) autorstwa Leylanda Kirby’ego, będący symulatorem starzenia się mózgu i demencji. Dlaczego przesłuchanie tego albumu było dla pani tak trudnym doświadczeniem?
M.W.: Ten projekt to ponad 6-godzinny zbiór sześciu albumów. Jest muzycznym przedstawieniem sześciu etapów demencji, z których każdy jest opatrzony ilustracjami Ivana Seala. Muzyka wyjęta z kontekstu może wydawać się po prostu dziwna, w tle nieustannie słychać specyficzne szeleszczenie igły gramofonowej, nadające kompozycji melancholijny klimat. Kirby w bardzo strategiczny sposób dobrał melodie, chcąc wzbudzić w słuchaczach nostalgię, ale również poczucie destrukcji. Z tego względu pierwszy album, będący początkiem podróży, wydaje się najłatwiejszy do słuchania. Jednakże nawet tutaj czekają na słuchaczy pułapki, np. jeden z utworów pojawia się dwa razy, z jedną krótką piosenką pomiędzy, po to, aby słuchacze mieli wrażenie déjà vu. Długość każdego z sześciu albumów oscyluje pomiędzy 40 a 90 min. W tym czasie autor za pomocą środków muzycznych ukazuje odbiorcom, jak postępuje demencja. Podczas pierwszego etapu słyszymy dawne, powolne melodie zapisane na płytach gramofonowych. Z każdym kolejnym melodia staje się coraz bardziej zniekształcona. Wciąż można wyłapać brzmienie instrumentów, np. trąbki, jednak utwór zagłuszany jest przez dźwięki tła, takie jak wiatr, dalekie rozmowy. Tempo zwalnia, aż następuje minutowa cisza, która wieńczy ostatni z albumów. Wrażenia, jakich dostarcza ten eksperyment, trudno ubrać w słowa. Całość trwa około sześciu godzin, ale trzeba przesłuchać wszystko od początku do końca, by zrozumieć, jak wygląda proces demencji. Utworów We Don’t Have Many Days (Nie pozostało nam wiele dni), 24 Surrendering To Despair (Poddając się rozpaczy) czy Place In the World Fades Away (Miejsce w świecie, który znika (wszystkie tytuły – przyp. red.) nie sposób słuchać dla relaksu. Nie bez znaczenia są również ilustracje, przedstawiające kształty oraz rzeczy, które na pierwszy rzut oka mają wspólny, znajomy mianownik, ale trudno do końca jednoznacznie określić jaki. Ocieramy się tutaj o to, co w języku angielskim opisywane jest jako uncanny, czyli coś znajomego, posiadającego cechy zupełnie nieoczekiwane lub trudne do zdefiniowania, przez co ostatecznie budzi w oglądającym coraz większy niepokój. To trudne sześć godzin. Musiałam zrobić sobie przerwę podczas przesłuchiwania. Po seansie zostaje poczucie opuszczenia i rozpaczy, dojmującej żałości i tęsknoty za tym, czego nie da się już ubrać w słowa. Przyznam, że spędziłam potem wiele godzin na oglądaniu wesołych filmików. Niestety, jeszcze długo potem ciężko mi było się otrząsnąć.
A.L.: Co optymistycznego związanego ze starością może pani powiedzieć, podsumowując pracę nad reportażami?
M.W.: Istnieje grupa wspaniałych ludzi, którzy organizują różnego rodzaju wydarzenia dla seniorów. Największą nadzieję budzą we mnie wszelkiego rodzaju eventy międzypokoleniowe. Wszelkie rodzaje aktywizacji to dobry krok do tego, aby wyciągać starszych ludzi z domów. Ponadto spotkałam wiele osób w różnym wieku, które nie dawały się podpiąć pod słowo senior. Wiele z nich ma dużo więcej energii niż ja, zakładają swoje firmy, spełniają marzenia i wciąż są aktywne zawodowo. Nie chcą nosić nijakich ciuchów, nie zgadzają się na siedzenie i robienie na szydełku. Mam nadzieję, że ten nowy model starości będzie się rozpowszechniał.
M.M.: Dialog, międzypokoleniowość, empatia i odbudowanie wspólnoty mogą odmienić oblicze starości w Polsce?
M.W.: Tak! Przede wszystkim empatia. Musimy nauczyć się rozumieć nasze potrzeby i przestać polegać na stereotypach. Zagubiona starsza kobieta może właśnie doświadczać epizodu demencji i potrzebuje pomocy. Starszy mężczyzna może mieć problemy koordynacyjne – to nie musi być od razu człowiek pijany. Edukacja, zrozumienie, jak funkcjonuje człowiek na każdym etapie życia, będzie kluczowe, żeby w naszym kraju coś się zmieniło. Fenomenalną inicjatywą jest łączenie domów opieki z domami dziecka. Międzypokoleniowość i poszanowanie każdej grupy wiekowej są więc kluczowe w naszej edukacji.
M.M.: Zrewidowała pani plany na swoją starość po napisaniu książki?
M.W.: Jak najbardziej! Zaczęłam zastanawiać się, jak dopasować moje mieszkanie na późne lata. Mamy paskudne schody, kręte i nierówne, już teraz wiem, że coś trzeba będzie z tym zrobić. Skoro w wieku 30 lat jest mi z nimi trudno, to co dopiero później. Poza tym mocno skupiam się na swoim zdrowiu. Jedynie 25 proc. naszych genów odpowiada za nasze starzenie się. Na resztę możemy mieć wpływ. Na co więc czekamy?
Małgorzata Węglarz – absolwentka literaturoznawstwa amerykańskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, wielbicielka twórczości Edgara Alana Poego. Jego życiorys i dorobek literacki stały się dla niej inspiracją w tworzeniu własnych tekstów, które pisze od 11 lat. Do tej pory, pod pseudonimem Maggie Moon, wydane zostały dwa thrillery – Posiadłość (2013) oraz jego kontynuacja Ród wyklętych (2016).
Jest też autorką reportaży, w których podejmuje wątki trudne i niepopularne, chętnie sięga po tematy tabu. W 2021 r. ukazała się jej książka Wszystko, co powinieneś wiedzieć, zanim umrzesz. Tajemnice branży pogrzebowej. W marcu 2022 r. swoją premierę miał jej kolejny reportaż Starzy ludzie nie istnieją.