Szubienica #Pokolenia 60

Dwa lata temu kupiłem album o tytule Paskudnik warszawski. Jako zadeklarowany warszawiak uwielbiam tego typu pozycje. Najciekawsze były dla mnie zawsze te, które porównywały obrazy dawnej Warszawy z jej aktualnym wyglądem. Oczywiście te porównania nigdy nie są równoważne. Czasami dotyczą stolicy przedwojennej i współczesnej, czasami zniszczonej przez okupanta niemieckiego i odbudowywanej po wojnie. Często bywają tematyczne, np. zamki i pałace, parki, poszczególne dzielnice… Z obrazów i zdjęć można często wyczytać więcej niż z historii opisanej słowami. Te albumy są jednocześnie swoistym archiwum naszego miasta.

Intencje i pomysły autorów są jednak niewyczerpane. Kiedy wydaje się, że wymyślono i pokazano już właściwie wszystko, pojawia się kolejny rarytas, obok którego nie mogę przejść obojętnie i bez zastanowienia narażam skromny domowy budżet na szwank.

Zaniedbane i zapaskudzone

Tak było i z Paskudnikiem. Zauważyłem go w księgarni i kupiłem praktycznie bez zastanowienia. Nie zwróciłem nawet uwagi na zaskakującą nazwę wydawnictwa: Złomnik 2021. Niewiele mówiły mi również nazwiska autora zdjęć Wiesława Michała Koziary i autora tekstów Tymona Grabowskiego.

W albumie zgromadzono bardzo ciekawą kolekcję zaniedbanych, z różnych powodów, miejsc i budowli. Równie pomysłowa jest narracja. Do tego jakże zasadna krytyka właścicieli i instytucji nadzorujących te lokalizacje, ale przede wszystkim mieszkańców tych rejonów, którym widocznie nie przeszkadzało, że doprowadzono je do krytycznego stanu. Oczywiście żadnego miasta nie stać na to, aby z każdej ruiny zrobić błyszczący w słońcu zabytek, jednak przyczyną zaistnienia takich sytuacji są najczęściej ludzie.

Album jest ponadto okraszony najróżniejszymi historiami przestępstw gospodarczych i „delikatnych” przekrętów, które doprowadziły do podejrzanych rozwiązań własnościowych. Znajdziemy tam nawet cytaty z korespondencji więziennej niektórych sprawców poważnych przestępstw kryminalnych popełnionych na terenie Warszawy.

Nic więc dziwnego, że po pobieżnej lekturze przychodzi czytelnikowi ochota na próbę dotarcia do tych miejsc, by przekonać się na własne oczy, czy dalej tak wyglądają, czy może ktoś już podjął działania, żeby jednak odpaskudzić stolicę.

Szubienica gniewkowska

W moim przypadku było troszkę inaczej. Oglądałem zdjęcia i czytałem załączone teksty, ale nic nie wzbudzało we mnie większych emocji. Wszak znam to miasto praktycznie od ponad 70 lat. I naprawdę niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć. Ponadto urodziłem się na Woli i nadal mieszkam w tej dzielnicy, więc parę paskudniejących miejsc już widziałem, szczególnie w czasach dzieciństwa. Jednak jedno z ostatnich zdjęć w albumie szczególnie przykuło moją uwagę. Na stronie 235 do notki „obrazki z Odolanów” dołączono zdjęcie podpisane szubienica gniewkowska. I to wszystko.

Obrazy z wojennej historii Polski, a zwłaszcza Warszawy, towarzyszyły mi bardzo często. Największe wrażenie robiły na mnie ciała Polaków powieszonych przez Niemców. Fotografie przedstawiały zarówno ofiary, jak i narzędzie zbrodni. Narzędzie zbrodni, które miało wyjątkowo długi kontakt z ofiarą i na zawsze zostawał na nim dotyk śmierci.

Taka formuła traktowania szubienicy pojawiła się u mnie już w dzieciństwie. Bardzo się jej bałem, chociaż nigdy prawdziwej nie widziałem. Znałem ją tylko ze zdjęć, filmów. W wielu miastach świata wskazywano mi place (najczęściej w centrum miasta), na których, ku przestrodze gawiedzi, wieszano złoczyńców.

Szubienica, której fotografię zmieszczono w Paskudniku warszawskim, ma jednak dla warszawiaków wymiar historyczny. Moim zdaniem znacznie większy niż dziesiątki pomników i obelisków stawianych „ku pamięci”. Jest prawdziwym pamiętnikiem zbrodni hitlerowskich! I nagle odnajduję takie zdjęcie w zakupionym albumie, w dodatku bez żadnego podpisu.

Postanowiłem sprawę definitywnie wyjaśnić. Wsiadłem na rower i pojechałem na Odolany, tam, gdzie ul. Gniewkowska przechodzi w Mszczonowską. Trochę długo szukałem, ponieważ okolica nie jest sprzyjająca wyprawom, szczególnie rowerowym. Jednak gdy odnalazłem to miejsce, odetchnąłem z ulgą. Jak widać na zamieszczonym w artykule zdjęciu, plac, na którym stoi szubienica, jest ładnie uporządkowany, zadbany, właściwie oznaczony. Ma dobrych gospodarzy.

Egzekucja, której dokonali tutaj Niemcy w czasie II wojny światowej, była odwetem za ataki Armii Krajowej na pobliskie tory kolejowe, przeprowadzone w nocy z 7 na 8 października 1942 r. w ramach akcji „Wieniec”. Zniszczono wtedy torowisko między Warszawą Zachodnią a Włochami. W wysadzone tory na linii radomskiej wjechał pociąg towarowy, który się wykoleił. Niemcy najpierw rozstrzelali w Puszczy Kampinoskiej grupę 39 więźniów Pawiaka, a potem powiesili kolejne 50 osób, m.in. pod przy Mszczonowskiej 12. Hitlerowcy ustawili także szubienice w pięciu miejscach w pobliżu torów kolejowych po to, aby ciała straconych było wyraźnie widać z przejeżdżających pociągów. W ten sposób chcieli odstraszyć i zniechęcić do pomocy podziemiu.

Ta 3,5-metrowa konstrukcja nadal sprawia niesamowite wrażenie, chociaż jest niewątpliwie zagubiona w budowlano-kolejowej okolicy. Moim zdaniem jej historia wymaga jednak większego zaangażowania i popularyzacji, szczególnie wśród młodszego pokolenia warszawiaków. A umieszczanie jej wśród paskudnych obiektów stolicy jest co najmniej niemiłą pomyłką.