Taniec to moje przeznaczenie. I moje życie #Pokolenia 59

Teatr Sabat to magiczne miejsce na mapie Warszawy. Jego secesyjne wnętrza, nawiązujące wystrojem do obrazów Henriego de Toulouse-Lautreca i klimatu fin de siècle, uwodzą widownię od 2002 r. Z Małgorzatą Potocką, jego założycielką, reżyserką, choreografką i tancerką, rozmawia Halina Molka.

Wyobraża sobie pani życie bez tańca? 

Nie! Zaczęłam tańczyć, gdy byłam dzieckiem, i od tego czasu jestem związana z tańcem i sceną. To moja pasja, całe moje życie.

Teatr rewiowy Sabat też już na stałe wpisał się w pani codzienność? 

To mój autorski teatr, stworzyłam go od podstaw na wzór przedwojennych teatrów rewiowych. Wymaga czasu i poświęcenia. I całkowicie mnie pochłania. Jestem jego twórczynią, autorką i reżyserką spektakli rewiowych i muzycznych, wykonawczynią, projektantką kostiumów. Zbudowałam profesjonalny zespół, złożony ze znakomitych tancerzy i wspaniałych wokalistów. 

Występuje pani we wszystkich swoich przedstawieniach?

Scena to moje miejsce. Prowadzę każdy spektakl, staram się mieć magnetyczny kontakt z publicznością. Bardzo to sobie cenię. Publiczność daje mi mnóstwo pozytywnej energii i wiary, że moje spektakle są wyjątkowe i się podobają.

Na scenie zawsze się pani świetnie prezentuje, atrakcyjnie wygląda. Jak to się pani udaje?

Do każdego występu odpowiednio się przygotowuję – makijaż, fryzura, kostium, który sama zaprojektowałam. Rewia to piękny gatunek sztuki, dlatego kostiumy muszą być olśniewające, pełne strusich piór, brylantów, uszyte z odpowiednich materiałów. Po prostu muszą zachwycać. 

Pani przygoda z tańcem zaczęła się bardzo wcześnie. To zasługa rodziców? Dostrzegli w pani, wtedy kilkuletniej dziewczynce, jakiś szczególny talent do tańca? 

O nie! Nie było tak, że rodzice mnie do czegoś nakłaniali czy zmuszali. Oceniając to teraz, z perspektywy czasu, myślę, że taniec był moim przeznaczeniem. Już jako mała dziewczynka mówiłam, że chcę zostać tancerką. W związku z tym mama zapisała mnie do szkoły baletowej. No i ten taniec już na całe życie ze mną został. 

A jak wspomina pani naukę w szkole baletowej? To trudna szkoła? I co dalej?

Nie było łatwo, ale wspominam ją z sentymentem. Całe dnie uczyłam się tańca, muzyki i sztuki. Miałam świetnych nauczycieli. Nauczyli mnie nie tylko tańca, lecz także dyscypliny. Ta szkoła była fundamentem moich dalszych działań artystycznych.

Po szkole baletowej wyjechałam na stypendium do Nowego Jorku. Pobierałam tam lekcje tańca nowoczesnego, natomiast choreografii i inscenizacji uczyłam się w szkole w Paryżu. Tam też, w kabarecie La Belle Epoque, rozwinęłam swój talent rewiowy. Te doświadczenia pozwoliły mi w 2001 r. stworzyć teatr Sabat.

Wcześniej, po skończeniu szkoły baletowej, tańczyłam przez siedem lat w Teatrze Wielkim. Jednocześnie stworzyłam w tym czasie legendarny zespół baletowy Sabat, który wyprzedził epokę i osiągnął sukces w Polsce i na świecie.

Tańczyłam do piosenek Arethy Franklin czy Barry’ego White’a. Namówiłam pięć koleżanek, żebyśmy wyszły poza ramy tańca klasycznego i zatańczyły coś innego. Zbierałyśmy się u mnie w domu, zwijałam dywan w pokoju, wymyślałam choreografię. Wtedy Andrzej Kosowicz – dyrektor PSJT (Polskie Stowarzyszanie Jazzu Tradycyjnego, przyp. red.) – zaproponował nam występy w Sali Kongresowej podczas koncertu ówczesnych polskich gwiazd, m.in. Skaldów, Niemena czy Krawczyka.

Oczywiście zgodziłyście się?

Tak. To był nasz debiut i zarazem wielki sukces. Stałyśmy się objawieniem, takim powiewem piękna i nowoczesności w tej szarej peerelowskiej Polsce. No i nasza kariera nabrała błyskawicznego wręcz tempa. Otworzyły się przed nami drzwi do telewizji, największych festiwali i wydarzeń artystycznych.

Co sobotę zapraszano nas do programu Studio 2 Mariusza Waltera, programów Niny Terentiew, tworzono dla nas specjalne scenografie. Występowałyśmy w Polsce i za granicą z największymi gwiazdami tamtych lat, takimi jak Domenico Modugno, Ray Charles czy Donna Summer. Tańczyłyśmy na festiwalu w San Remo z całą plejadą włoskich gwiazd.

Była pani wtedy jeszcze baletnicą Teatru Wielkiego?

Tak. I dlatego zrobiono z tego aferę. W tamtych czasach było niedopuszczalne, żeby baletnica zajmowała się tańcem nowoczesnym. Ostatecznie wyrzucono mnie z teatru.

Poczuła pani wtedy ulgę?

Wręcz przeciwnie. Byłam zdruzgotana, uważałam, że to ogromna porażka. Obiecałam sobie, że moja noga nigdy tam już nie postanie. Do dziś tego słowa dotrzymuję. Dopiero po latach zrozumiałam, że to najlepsze, co mogło mnie wtedy spotkać.

Przed laty media rozpisywały się o przygodzie na statku, na którym występował pani zespół. Co się wtedy wydarzyło?

W 1985 r. włoski wycieczkowiec MS Achille Lauro, na którym występowaliśmy, został porwany przez palestyńskich terrorystów. Przez trzy dni więzili nas na pokładzie. Statek był zaminowany, zbiorniki z benzyną – gotowe do podpalenia, karabiny – wymierzone w nas. Leżeliśmy na podłodze i czasem dostawaliśmy tylko wodę do picia. Na moich oczach terroryści zastrzelili jedną osobę, a później zaczęli ustawiać nas w kolejce do odstrzału. To było przerażające! Miałam przy sobie święty obrazek, modliłam się i błagałam Boga, żeby przeżyć. Do dziś mam ten obrazek zawsze przy sobie…

Ale wszystko, przynajmniej dla pani, zakończyło się szczęśliwie?

Po trzech dniach tego piekła okazało się, że terroryści doszli do porozumienia z Amerykanami, opuścili statek, a my odzyskaliśmy wolność. Ponoć w tej sprawie interweniował sam Jan Paweł II. Ale trauma, niestety, pozostała. Przez długi czas nigdzie nie jeździłam. Do dziś nie chodzę na stadiony, unikam tłumów.

Po powrocie do kraju postanowiła pani założyć teatr Sabat?

Nie tak od razu, ale przyszedł taki moment, że zdecydowałam się postawić wszystko na jedną kartę. Zastawiłam dom, w którym mieszkałam, wzięłam kredyt i z rudery po Teatrze Kameralnym stworzyłam to piękne, magiczne miejsce. Z secesyjnymi wnętrzami, gdzie tradycyjną widownię z krzesłami w rzędach zastąpiły eleganckie stoliki. W listopadzie 2002 r. Hanka Bielicka przecięła ze mną wstęgę i Sabat wystartował.

Na deskach teatru Sabat wystawiła pani wiele rewii związanych z wydarzeniami ważnymi dla Polaków. 

Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, powstał piękny spektakl Witaj, Europo. Graliśmy go w Sabacie, ale z okazji 50-lecia UE zaproszono nas z nim do siedziby UNESCO w Paryżu. Z kolei na jeden z konkursów chopinowskich zrobiliśmy rewię Rendez-vous z Chopinem. Myślę, że warto też wspomnieć o spektaklu Lata 20., lata 30., który powstał w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości – z najpiękniejszymi szlagierami przedwojennej Warszawy. Z sukcesem pokazywaliśmy go w Teatrze im. Mariana Hemara w Londynie.

Na gościnnej scenie Sabatu prezentowało się wiele gwiazd.

To prawda, występowali zarówno polscy artyści, np. Doda, Krzysztof Krawczyk i wielu innych, jak i wielka gwiazda Broadwayu – Barry Salone. W Sabacie zagościły wtedy rytmy tańca afro-kubańskiego i utwory musicalowe z nowojorskich teatrów.

Podobno chciała pani stworzyć rewię wspólnie z Dodą. To prawda? 

Myślę, że Doda jest jedną z niewielu gwiazd, które potrafią zrobić na scenie prawdziwe show. Doceniam to i dlatego zaprosiłam ją, aby wystąpiła na 15-leciu Sabatu. Wtedy pojawił się pomysł zrobienia wspólnej rewii. W istocie nierealny, bo wiązałoby się to z miesiącami ciężkiej pracy, a osobie tak zajętej, jak ona, trudno byłoby pogodzić to z innymi aktywnościami.

Są inne gwiazdy, z którymi chciałaby pani pracować w teatrze Sabat?

Pewnie, że są, ale to nie jest proste. Aktorzy są bardzo zajęci, a celebrytów nie chcę angażować. Mój zespół tworzą wyłącznie zdolni i utalentowani profesjonaliści.

A Natalia Siwiec? Wystąpiła w pani rewii, a tancerką czy aktorką przecież nie jest.

Kiedy wirtualny trend opanował nasze życie, pomyślałam, że zrobię o tym rewię. Tak powstał spektakl Miłość.com. Szukałam postaci, która sprawdzi się w roli takiej wirtualnej dziewczyny. Pomyślałam o Natalii. Jest współczesną pięknością i idealnie pasowała do tego projektu. Nie miała grać, tylko wyglądać. Na scenie pojawiła się tylko dwa razy, a przez większość spektaklu jej wizerunek był wyświetlany na ekranie.

Mimo przeciwności udało się pani ściągnąć do teatru prawdziwe znakomitości.

Oczywiście, np. Iwo Orłowskiego, tenora obdarzonego wspaniałą barwą głosu, odtwórcę wielu niezapomnianych ról musicalowych i operetkowych, solistę znanego ze scen w Polsce i Europie, a także wszechstronnego aktora, sprawdzającego się również w roli konferansjera.

Na deskach Sabatu reaktywował warszawską scenę operetkową, gra koncerty z orkiestrą i śpiewaczkami operowymi. Gra też w moich spektaklach, również w repertuarze Andrei Bocellego, ale przede wszystkim jest dyrektorem muzycznym mojego teatru.

Nie wspomniała pani o bliskich pani sercu…

Ma pani na myśli Tadeusza Rossa, który był moim mężem?

Między innymi.

Wspaniały człowiek, znakomity artysta. Wspierał mnie swoim talentem i wiedzą. Pisał dla mnie teksty dialogów i piosenek. Ostatni z jego tekstów – Viva Małgosia – był o mnie i dla mnie. Tadeusz sprawdzał się w repertuarze Franka Sinatry. Występował w spektaklach i był kierownikiem literackim Sabatu.

A Wielki Szu?

Jan Nowicki… Moja wielka miłość z młodych lat. Ponownie spotkaliśmy się jako dojrzali ludzie. Po jednym z przedstawień wparował na scenę z bukietem róż i poprosił mnie o rękę. Byłam kompletnie zaskoczona, ale powiedziałam „tak”. Zwieńczeniem tej naszej niezwykłej miłości był wspólny spektakl Powrót Wielkiego Szu, oparty na biografii Jana i filmie, w którym grał jedną z głównych ról. On stworzył scenariusz, ja reżyserowałam. Tańczyłam i byłam jego partnerką na scenie. Byłam tą ostatnią damą pik z piosenki, którą Jan dla mnie wymyślił. „Spektakl Powrót Wielkiego Szu jest dowodem mojej wielkiej miłości do Ciebie” – dopisał mi pod tą piosenką.

Wspaniały człowiek… Pozostały piękne wspomnienia.

Sabat to pierwszy i jedyny teatr rewiowy w Polsce. Nie ma konkurencji. Czyżby prowadzenie takiego przedsięwzięcia było tak dużym wyzwaniem?

Rewia to sztuka bardzo wymagająca. Jej podstawą jest profesjonalny balet. Tancerki muszą dobrze radzić sobie w wielu stylach tańca. Muszą być po szkole baletowej. Muszą być też piękne i zgrabne. Rewia powinna mieć również znakomitych wokalistów.

To ogromne przedsięwzięcie zarówno od strony organizacyjnej, jak i finansowej. W każdym moim przedstawieniu występuje wielu artystów, prezentowanych jest ok. 40 utworów muzycznych, 40 różnych choreografii tanecznych, potrzeba ok. 200 różnych kostiumów, z których każdy kosztuje przynajmniej kilka tysięcy złotych. Jeśli doliczyć do tego pensje pracowników obsługi teatru, to robi się ogromna kwota.

Samo przygotowywanie przedstawienia trwa około sześciu miesięcy.

Jest pani silną, przebojową kobietą.

Tak, ale mimo to jakiś czas temu przypłaciłam to operacją serca. Na szczęście się udała, a ja do dziś tańczę na scenie. A więc szczęśliwy finał.

Od jakiegoś czasu w Sabacie grana jest Rewia filmowa. Skąd pomysł, by w spektaklu rewiowym prezentować przeboje z filmów? 

To było w marcu 2019 r. Zbliżały się właśnie Oscary, więc pomyślałam, że stworzę Rewię filmową. To piękny spektakl pełen przebojów z różnych filmów: kultowych, najnowszych i tych nagrodzonych Oscarami. Dodam jeszcze, że niedługo potem mój teatr i balet Sabat zostały zauważone przez producentów grupy Rammstein – jednego z najsłynniejszych zespołów rockowych na świecie. Reżyser ich teledysków zdecydował, że zespół nakręci w moim teatrze teledysk do utworu Zick Zack z ich najnowszej płyty. Stworzyłam choreografię, a tancerki baletu Sabat wystąpiły w kostiumach mojego projektu. To było wielkie wydarzenie dla teatru – do dziś teledysk obejrzało ok. 60 mln osób na całym świecie. Zainspirowało mnie to do stworzenia rewii Viva Sabat, którą otwiera ten właśnie utwór tańczony przez moje tancerki.

Rewię filmową kończy pani zdaniem: „Pamiętajcie, że każdy ma w życiu swój własny film”. Jaki jest pani film? 

Sama go reżyseruję. Mam życie w swoich rękach i ode mnie zależy, kto i jaką rolę w nim zagra. Niczego bym nie zmieniła, niczego nie chcę wymazywać z pamięci, niczego nie żałuję.

Ostatnio oglądałam film o Kalinie Jędrusik. Chciałaby pani, aby ktoś nakręcił film o pani życiu?

Może. Na razie napisałam krótką historię swojego artystycznego życia Rewia, moja miłość. Może w przyszłości napiszę więcej. Wierzę, że książka, która powstanie, zainspiruje wiele osób i pokaże im, że można realizować marzenia, cieszyć się każdą chwilą, kochać i pięknie żyć. Niejako przy tej okazji powstał też najnowszy spektakl teatru Sabat o tym samym tytule – Rewia, moja miłość – który pokazuje historię rewii od lat 30. do dzisiaj.

A propos Kaliny… Pięć lat po jej śmierci stworzyłam dla jej upamiętnienia spektakl Kalina, na podstawie wywiadu i książki Piotra Gacka. Teksty czytała Joanna Szczepkowska. Ten spektakl obejrzała chyba cała Warszawa.

Sabat przeszedł już do historii polskiej kultury. 

To jedyny teatr rewiowy w Polsce. Powstał dzięki mojej wielkiej determinacji. Jestem z niego dumna. Ma znakomitych wokalistów i tancerzy, wspaniałe spektakle rewiowe.

Zostało to jakoś dostrzeżone, docenione?

W 1995 r. otrzymałam Złoty Krzyż Zasługi od prezydenta Lecha Wałęsy za propagowanie kultury polskiej w kraju i za granicą. „Złoty Krzyż Zasługi dla królowej rewii” – pisały wtedy media. W ubiegłym roku dostałam z kolei złoty medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis, nadawany m.in. osobom wyróżniającym się w dziedzinie twórczości artystycznej. Ostatnią nagrodę – Orła Wprost w kategorii „Osobowość województwa mazowieckiego” – przyznał mi tygodnik „Wprost”.

Dodam, że mój teatr nie ma stałego wsparcia finansowego od instytucji kultury. Na wszystko musimy zarobić sami. Przykre, że teatr, który osiągnął tak wielki sukces i jest znakomitą wizytówką nie tylko stolicy, lecz także całego kraju, jest niedostrzegany przez władze Warszawy i Polski.