Wojciech Lipczyk: W tym pamiętniku jest spory blok informacyjny o pomnikach warszawskich, jak zniknęły w czasie okupacji dzięki „usilnym staraniom” goszczących u nas Niemców w mundurach, a potem, przy ogromnych wysiłkach przede wszystkim firmy Bracia Łopieńscy, pod kierownictwem mojego teścia, Tadeusza Łopieńskiego, przywracano je po kolei Warszawie. Kolumnę Zygmunta Trzeciego Wazy, pomnik Kopernika, Kilińskiego, Mickiewicza (po którym w ogóle nie było śladu, Niemcy starannie wysadzili go w powietrze) i tak dalej, można długo opowiadać. Choćby o Syrence na Rynku Starego Miasta. Oryginał, o co walczył teść całe swoje życie po wojnie, stoi w tej chwili w Arkadach dziedzińca Muzeum Warszawy, a historia tego pomnika jest bardzo ciekawa. Kiedy ongiś robiono porządki na Rynku Starego Miasta, wyrzucano kramy, handel, to również zdjęto cynkową Syrenkę, która tam stała i przeniesiono ją na Powiśle, przed Klub Syrena (klub pracowników magistratu). I Syrenka Konstantego Hegla „przetrwała” tam wojnę. Niemcy urwali jej rękę, miecz, tarczę i taką mój teść w 1945 roku znalazł na cokole. Postanowił ją zrekonstruować, poszedł po tzw. placformę, czyli wóz konny, ale kiedy dzień później, razem z furmanem przyjechał po nią, pomnika już nie było. Dopiero pocztą pantoflową, tydzień później, dowiedział się, że pomnik jest już w składzie złomu. I teść pojechał tam z tym furmanem, wykupił ze składu złomu Syrenkę, przywiózł na Hożą, do Łopieńskich, przywrócił ją do życia i odremontowaną podarował Warszawie. Potem ustawiono ją na murach staromiejskich, gdzie co chwilę „mocarni chuligani” urywali jej rękę albo miecz. A teść walczył w prasie o odlanie kopii tej rzeźby z brązu i postawienie jej na Rynku Starego Miasta. I tak się wreszcie, Bogu dzięki, po wielu latach stało.