Taką szansę dała babciom i dziadkom Wawerska Rada Seniorów, ogłaszając (z okazji Dnia Babci i Dziadka w styczniu 2019 r.) konkurs pt. Zapytaj babcię, zapytaj dziadka dla uczniów szkół tej dzielnicy. Założyliśmy, że podpowiedzenie konkretnego pytania (o lata szkolne, o ciekawe przeżycia), pozwoli wnukom poznać lepiej swoich dziadków, a im samym przypomnieć sobie czasy młodości. Zaowocuje lepszymi kontaktami między pokoleniami.
Konkurs okazał się owocny, bo zgłoszono 128 prac z 12 szkół. Choć liczyliśmy przede wszystkim na udział uczniów ze starszych klas, to najwięcej opowiadań dostaliśmy od 10- i 12-latków. Mnóstwo rozczulających opowieści o babciach i dziadkach napisali drugoklasiści. Domyślaliśmy się, że wiele prac konkursowych było napisanych pod patronatem rodziców, ale uznaliśmy to za wartość dodaną.
Jako członkowie WRS przeczytaliśmy wszystkie historie i wytypowaliśmy swoje preferencje do nagród i wyróżnień. Po czym podzieliliśmy prace na kategorie wiekowe i poszukaliśmy odpowiednich jurorów. Nie było to łatwe, ale już po trzech tygodniach dostaliśmy wyniki. Poziom był bardzo wyrównany, więc wybór najlepszych opowieści nie był łatwy. Jury przyznało trzy nagrody w trzech kategoriach wiekowych. Były do 50-złotowe bony do sklepów EMPiK-u. Jurorka Justyna Ścibor przyznała własną nagrodę specjalną, a członkini rady, Alicja Jurczyk, podarowała w tym charakterze namalowany przez siebie obraz autorowi pracy uznanej przez nią za najciekawszą. Rada przyznała dodatkowo 39 wyróżnień. Wyróżnieni uczniowie wzięli udział w specjalnie dla nich zorganizowanym seansie filmowym (sponsorowanym przez kinokawiarnię Stacja Falenica).
Dzięki finansowej pomocy urzędu dzielnicy udało się wydrukować książkę zawierającą wszystkie opowiadania, wywiady i wyznania miłości pod adresem dziadków. Każdy z uczestników dostał dwa egzemplarze, aby mógł przekazać jeden babci czy dziadkowi. Ponadto kilka sztuk trafiło do głównych bibliotek.
Treść większości wywiadów i opowiadań pozwoliła odtworzyć realia życia szkolnego seniorów w latach 50. i 60. Dla ich wnuków były one całkowicie egzotyczne, przez ten czas sposób funkcjonowania szkoły i uczniów bardzo się zmienił. Inne są: wyposażenie klas, wymogi co do ubioru i fryzur, wygląd zeszytów i podręczników. To tylko niektóre z różnic podkreślanych przez wnuczki i wnuków w ich komentarzach do wywiadów.
Szczęśliwi posiadacze pradziadków sięgnęli po ich ciekawe wspomnienia z czasów przedwojennych. Otrzymaliśmy też dramatyczne teksty opisujące trudne przeżycia babć i dziadków z lat wojennych. Te były najciekawsze – wiało od nich grozą, ale i przygodą, której teraz nie sposób doświadczyć (i dobrze!).
Z lektury całości tekstów wyłania się czasem dość nieoczekiwany przekaz. Otóż seniorzy (w wieku 90, 80, 70. i 65+ lat), wspominając swoje lata szkolne, często powtarzają, że były one wspaniałe, radosne, szczęśliwe. Jeżeli biedne, to przynajmniej wszyscy równo tę biedę dzielili, jeżeli nauczyciele bili, to kary cielesne miały pozytywny wpływ na wychowanie dzieci, pomagały utrzymać porządek i dyscyplinę. Trudno uwierzyć, ale w większości nie mieli za złe dość częstego karania za drobne przewinienia uderzeniami linią po dłoniach, które delikwent musiał wystawiać do bicia (sama mam takie doświadczenia)! Tylko jedna babcia opowiedziała wnuczce, jak się zbuntowała i doniosła na nauczyciela sadystę. Zapewne dlatego, że miała wujka w milicji.
Gdy przypominam sobie własne przeżycia, jestem pewna, że wówczas nigdy nie przyszłoby mi do głowy poskarżyć się komuś na częste poszturchiwanie przez nauczycielkę (ołówkiem w skroń) czy uderzenia smyczkiem (były takie!), gdy fałszowałam na lekcjach śpiewu.
Dzisiejsza aprobata dla dawnych kar cielesnych, widoczna w niektórych wypowiedziach, ma zapewne w podtekście dezaprobatę wobec obecnej zuchwałości dzieci i młodzieży, ich lekceważącego stosunku do nauczycieli, często utwierdzanego przez postawy rodziców. Kilkadziesiąt lat temu nie zdarzało się, aby rodzic miał pretensje o „łapy” czy klęczenie w kącie, o słynne „kozy” po lekcjach, gdy przepisywało się po sto razy jakieś umoralniające zdanie. Nie było zwyczaju brać strony dziecka, co dzisiaj jest regułą. Nauczyciel miał autorytet.
Ciekawe, że całej tej surowości wychowania i dyscypliny szkolnej, chwalonej post factum, bynajmniej nie toleruje się w stosunku do własnych wnuczek i wnuków. Ach, broń Boże, aby ktoś tak karcił nasze skarby! Może te podwójne standardy da się wyjaśnić faktem, że tak niewielu seniorów może się dziś pochwalić wieloma wnukami. Aktualnie dzieci osób starszych nie palą się do małżeństwa, niektórzy w ogóle nie chcą lub nie mogą mieć potomstwa. Na dzisiejszego seniora przypada więc średnio mniej wnuków niż dawniej. Inaczej się je kocha, bardziej ceni.
Po lekturze wspomnień zawartych w opowiadaniach konkursowych nasuwają się jeszcze pewne refleksje, którymi chciałabym się podzielić. Otóż, gdy seniorzy przywołują obrazy z przeszłości, powstaje wrażenie, że przeciwstawiają ją krytykowanej teraźniejszości. Że „dawne dobre czasy” tylko oni przeżyli, że takie już nie wrócą. Uważają, że ich doświadczenia, pomyłki, złe wybory i wpadki mogą służyć za ostrzeżenie i pożyteczne wskazówki dla ich dzieci i wnuków. Nic bardziej mylnego! Starsze dzieci oczywiście nie powiedzą tego dziadkom, ale wiedzą swoje: czasy są inne, ludzie byli inni, ja jestem mądrzejszy, staruszkowie przynudzają. Może nawet myślą sobie, że te dawne czasy – dziecięctwa i młodości ich dziadków – mieszczą się w jakiejś mitycznej krainie historii, która dawno minęła i nijak ma się do współczesności. Można też przypuszczać, że wynoszą z takich rozmów poczucie dumy z tego, że żyją w zupełnie innych realiach, które są znacznie lepsze. I oni też są lepsi, bo mają to, czego nie mogli mieć dziadkowie: komputery, smartfony, MP3, adidasy i dziurawe jeansy oraz przyzwolenie na makijaż w szkole i nastroszone kolorowe fryzury.