Cudowne lampy pana Dariusza – #POKOLENIA 23

Pan Dariusz Lesiak zbiera lampy naftowe od ponad 20 lat. Wszystko zaczęło się od wizyty we Francji, gdy przyjaciel zabrał pana Dariusza na tamtejsze brocante, czyli handel starzyzną. Tam zobaczył piękną lampę i ją kupił.

Kolekcjoner twierdzi, że pewną rolę w jego pasji odgrywa fakt, że od zawsze mieszka na Woli, kilkaset metrów od znanego jarmarku staroci u zbiegu ul. Ciołka i Obozowej. Zbiera też inne przedmioty, ale już bez takiej miłości, jak w przypadku lamp. Śmieje się, że żona nie pozwala kupować nowych okazów, bo mieszkanie jest już dostatecznie zapełnione.

Pan Dariusz jest specjalistą DTP, czyli komputerowego przygotowywania materiałów do druku. Patrzy więc fachowym okiem na egzemplarz „Pokoleń” i po minie widać, że nie ma zastrzeżeń. Możemy więc rozmawiać dalej.

Historia lampy naftowej liczy nieco ponad półtora wieku. Nie byłoby lamp, gdyby nie polski farmaceuta Ignacy Łukasiewicz, który w 1853 r. przeprowadził we Lwowie pierwszą frakcjonowaną destylację ropy, w wyniku której otrzymano naftę. Było to o tyle epokowe odkrycie, że dzięki pozbyciu się z ropy tak zwanych ciężkich frakcji nafta nie kopciła, a z kolei dzięki wyeliminowaniu najlżejszych frakcji miała wyższą temperaturę samozapłonu, a więc była paliwem bezpiecznym. I jeszcze jedna zaleta lamp naftowych w porównaniu z wcześniej używanymi olejowymi – nafta nie krzepła, więc urządzenie, nawet po dłuższej przerwie, było gotowe do użycia.

LWOWSKI WYNALAZEK

Nieprzypadkowo to we Lwowie, w 1853 r., zabłysła pierwsza na świecie lampa naftowa. W tamtejszym szpitalu wykonano też pionierską operację, w trakcie której to właśnie ona oświetlała salę. Od tamtego czasu lampy naftowe wiodły prym w oświetleniu przez około pół wieku, dopiero potem zostały stopniowo wyparte przez żarówkę. Ale nafta nie wyszła z użycia, bo nie służyła jedynie do oświetlenia. Potężnym konsumentem nafty jest obecnie lotnictwo, które stosuje ją w napędzie silników turbinowych.

Największa kolekcja lamp naftowych znajduje się w Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego w Bóbrce koło Krosna, dużo lamp zgromadziło Muzeum Podkarpackie w Krośnie, ale kolekcja pana Dariusza, licząca dokładnie 53 okazy, nie jest wcale mniejsza i w dodatku obejmuje tylko lampy ozdobne używane w pomieszczeniach mieszkalnych. W muzeach pokazuje się jeszcze lampy naftowe specjalistyczne, np. sygnalizacyjne, którymi przez odpowiednie ruchy ramion sygnalistów nadawano określone treści, szczególnie na kolei i w wojsku. Ciekawostką jest, że były nawet naftowe lampy rowerowe, a także fotograficzne z czerwonym szkłem zapobiegającym uszkodzeniu materiałów światłoczułych.

ŚWIATŁO DLA BOGATYCH

Na terenie Polski lampy produkowano przede wszystkim w Warszawie. Największą wytwórnią była Fabryka Lamp i Brązów Jana Serkowskiego. Jak objaśnia mi pan Dariusz, wytwórnie lamp naftowych wykorzystywały na ogół gotowe brennery (palniki) – które są zasadniczym elementem każdej lampy, a których nazwa pochodzi od austriackiego fabrykanta Brennera – stąd podobne sygnatury palników znajdują się na zdecydowanej większości lamp. Wytwórcy dokładali jedynie zbiornik na naftę i kominek na spaliny, więc ich sygnatury mogą znajdować się na tych elementach.

Pan Lesiak jest warszawiakiem od urodzenia i nie pamięta użytkowania lampy naftowej we własnym domu. Opowiadam mu więc o moich doświadczeniach z tym rodzajem oświetlenia. Nafta była produktem raczej drogim dla przeciętnego Polaka, a ponadto nie można było jej w żaden sposób wyprodukować własnym nakładem, na prawdziwe oświetlenie domów stać więc było tylko najbogatszych. Ci biedni oświetlali wyłącznie niezbędne miejsca, w dodatku na krótko. Wychodząc z pomieszczenia, trzeba było bezwzględnie lampę zdmuchnąć, czyli zgasić. Lampy różniły się wielkością, miały swoje numery, które zależały od wielkości brennera, i to decydowało o tym, ile paliwa lampa zużyje. Wielką niedogodnością używania lamp naftowych było okopcanie się szkieł, co w konsekwencji zmniejszało efekt świetlny. Szkła były cienkie dla większej przepustowości światła, więc często pękały w trakcie czyszczenia. Potrafiły też pęknąć już po zapaleniu lampy, jeśli rozgrzewały się za szybko, dlatego należało rozpoczynać od niewielkiego wysunięcia knota, czyli małego płomienia, by dopiero później podkręcić lampę. Użytkowanie lampy naftowej nie było więc tak proste, jak późniejsze pstryknięcie wyłącznika światła.

Ale zwykłych lamp, o których opowiadam, pan Dariusz nie zbiera. Kolekcja składa się z okazów, na jakie stać było ludzi zamożnych, którzy wręcz prześcigali się w wymyślności i zdobnictwie posiadanych źródeł światła. Te fantazyjne kształty pojemników na naftę i kloszy, dobierane celowo kolory, rozmaite motywy umieszczane na elementach, złocenia itp. sprawiają, że mamy do czynienia z prawdziwymi dziełami sztuki. Takie lampy, wykonywane często na konkretne zamówienie przyszłego użytkownika, nie były tanie. Tanie nie są również dziś. Większość okazów z kolekcji pana Dariusza jest na aukcjach wyceniana na ponad 1000 zł.