Przede wszystkim cały czas przekonuję do tego słowa moich klientów. Swatka kojarzy się z osobą starszą, krążącą gdzieś na prowincji. Pamiętam, że kiedyś, na początku, jak przychodzili do mnie klienci, to pytali: „Gdzie ta swatka?”. I mimochodem rozglądali się za starszą panią. I kiedy im mówiłam, że to ja, to podchodzili do mnie z nieufnością. Nie byłam dla nich na początku wiarygodna. Mówili: „Dziecko, co ty wiesz o życiu”, ale się przekonali na tych wieczorkach zapoznawczych, że jestem w porządku. Od początku też ich edukowałam. Kiedyś próbowałam nazywać się konsultantką, coachem, ale szybko z tego zrezygnowałam – doszłam do wniosku, że chcę być swatką właśnie! Tłumaczę, że przecież jak boli ząb, to idziemy do specjalisty, do dentysty. A tu, w kwestii relacji, ja jestem specjalistą i po prostu znajduję parę! Niestety, sama procedura wciąż jest obarczona negatywnym stereotypem, bo dla wielu ludzi oznacza, że skoro muszą szukać pary u swatki, to są jakimiś nieudacznikami. Jeszcze większy problem mają z tym młodzi ludzie, a w każdym razie – młodsi. Bo tu są już często pieniądze, sukces zawodowy i kiedy czasami przyjeżdżam do nich, denerwują się, są sami na siebie źli, że muszą korzystać z takich usług. Ale po dłuższej rozmowie ja im tłumaczę, że w innych krajach taka instytucja swatki od dawna z sukcesem funkcjonuje i to jest w porządku, to się uspokajają. Teraz mogę nawet powiedzieć, że ten zawód zaczyna być modny. Kiedyś, w Olsztynie, zostałam zaproszona do domu kultury na spotkanie poświęcone ginącym zawodom. I organizatorzy obawiali się, że na koniec zapadnie cisza. A okazało się, że gadałam przez trzy godziny, straciłam głos zupełnie, bo ludzie mieli tyle pytań, że nie nadążałam
z odpowiedziami! Zwłaszcza ludzie starsi – ci pytali najwięcej.
Mój najstarszy klient jest niezwykle zadbanym starszym panem, ma 87 lat, prowadzi samochód.